Przejdź do głównej zawartości

Był jednym z nas (Joseph Conrad, "Lord Jim" w przekładzie Michała Kłobukowskiego)

(repr. www.znak.com.pl)
Na "Lordzie Jimie" ciąży opinia książki trudnej, rozwlekłej, niejasnej, w dodatku napisanej zawiłym, archaicznym językiem, pełnym skomplikowanych zdań i przestarzałego, często niezrozumiałego słownictwa. Jest przy tym lekturą szkolną, i niestety w pamięci większości czytelników – jeśli zdołają już go „przebrnąć” – zapisuje się wyjątkowo niewdzięcznie. A szkoda. Traci na tym książka, owiana złą sławą, i tracą czytelnicy - także ci, którzy kierując się obiegową opinią nigdy po Jima nie sięgną. A wszystko dlatego, że w odróżnieniu od innych ważnych dzieł Conrada, jak "Jądro ciemności", "Smuga cienia" czy "Nostromo" - Jim nie doczekał się nowoczesnego przekładu, a „męczone” w szkole tłumaczenie Anieli Zagórskiej pochodzi aż z 1933 roku! Nic więc dziwnego, że sprawia wrażenie archaicznego. Na szczęście wydawnictwo „Znak” wydając "Lorda Jima" na stulecie jego powstania, zleciło wreszcie nowy przekład. Jego autorem jest wybitny tłumacz Michał Kłobukowski, za swoją pracę uhonorowany nagrodą „Literatury na świecie”.

I bardzo słusznie, bo „odkurzenie” tej powieści bardzo było jej potrzebne. Kłobukowski przywrócił przede wszystkim "Jimowi" charakter ustnej narracji, gawędy, wysnutej wieczorem gdzieś na werandzie w tropikalnej scenerii, może w Singapurze, a może gdzieś indziej. Kłobukowski, obdarzony fantastycznym słuchem językowym, potrafił idealnie uchwycić rytm mowy potocznej, a także charakteryzować bohaterów i narratorów poprzez sposób mówienia. Dotyczy to przede wszystkim kapitana Charlesa Marlowe'a (za którego pośrednictwem poznajemy większą część historii) i samego Jima, ale też legionu barwnie nakreślonych postaci na drugim planie i w epizodach. Przy tym podejściu słynna conradowska maniera tworzenia rozbudowanych zdań okazuje się znakomicie oddawać niespieszność opowieści. Marlow-gawędziarz często mówi z namysłem, dopiero „po drodze” formułując niektóre opinie, bądź przypominając sobie na bieżąco wydarzenia, o których opowiada.

Joseph Conrad
(fot. G. C. Beresford,
Wikimedia Commons
)
Z tej narracji „przez pośrednika” wynika cała budowa powieści Conrada, która w istocie ma charakter szkatułkowy o szalenie kunsztownej konstrukcji. Po pierwsze, dzieje Jima poznajemy z kilku punktów widzenia. Przede wszystkim mamy więc opowieść Marlowa, ale w niej mieszczą się nie tylko jego własne refleksje, opinie i domysły o Jimie (które zresztą podlegają zmianom w toku opowieści). Marlow przywołuje także relacje innych ludzi (zwłaszcza gdy nie zna wydarzeń z autopsji), a nawet wypowiedzi i całe historie umieszczone jeszcze wewnątrz tych relacji. Przekazuje wreszcie rozważania samego Jima, które ten snuje przy okazji ich kolejnych spotkań. Po drugie, gawęda Marlowa jest niechronologiczna i dygresyjna, jakby opowiadał ją pozornie chaotycznie, często kierując się luźnymi skojarzeniami. Jednak kiedy cała opowieść domyka się na naszych oczach, konstrukcja okazuje się spójna i precyzyjna, choć skomplikowana. Po trzecie wreszcie – „szkatułkowy” charakter "Lorda Jima" pozwolił na wprowadzenie przebogatego tła. Przez powieść przewija się cały szpaler epizodycznych postaci: ludzi morza i ludzi handlu, poszukiwaczy przygód i poszukiwaczy sensu, cyników i idealistów, starych żeglarzy i niedoświadczonych młokosów, ludzi honoru i ostatnich kanalii, Azjatów i Europejczyków wszystkich nacji. Marlow zresztą często opowiada o nich w sposób mocno zabarwiony ironią oraz iście gawędziarskim wyczuciem komizmu, np. parodiując błędy językowe. Każdy z tych ludzi niesie swoją indywidualną historię, czasem rubaszną, częściej jednak dramatyczną (na mnie osobiście największe wrażenie wywarła historia kapitana Brierly'ego). Wszystkie one razem składają się na niezrównaną panoramę życia w kolonialnych portach Pacyfiku: od Bombaju, przez Malaje i Singapur, aż po wybrzeża Australii.
Port w Kalkucie, ok. 1903
(fot. www.oldindianphotos.in)
Conrad okazuje się przy tym mistrzem oddziaływania na zmysły: jego opisy tętnią życiem, ruchem, barwami, dźwiękami, zapachami. Potrafi tworzyć wbijające się w pamięć dramatyczne obrazy-symbole, sugestywne jak kadry filmowe. Cała ta skrząca się barwami literacka konstrukcja jest szalenie nowoczesna – Conrad wyprzedził pod tym względem swoją epokę; takie częste zmiany punktu widzenia i celowe zaburzenie chronologii rozpowszechniły się dopiero w XX wieku. Sprawdzają się one do dziś (i to zarówno w literaturze jak i w filmie), ale to Conrad był pionierem takiego sposobu opowiadania.

Najważniejsza jednak jest treść – ale czy "Lord Jim", traktujący o tak staroświeckim pojęciu jak honor, jest dzisiaj książką interesującą? Chyba jednak tak, dlatego że w istocie dramatyczna historia winy i odkupienia Jima, to historia zderzenia budowanego przez lata obrazu samego siebie, z rzeczywistym zachowaniem w sytuacji realnej, a nie wyobrażonej próby - kiedy obraz ten rozsypuje się w gruzy. To też opowieść o dochodzeniu do samoświadomości, o pozbywaniu się złudzeń na własny temat na rzecz osobistej szczerości. Oczywiście – także o honorze, także o drugiej szansie. Jest to problematyka, z którą zmierzyć się powinien chyba każdy wchodzący w dorosłość myślący człowiek, i "Lord Jim" taką właśnie konfrontację umożliwia. Mobilizuje do postawienia sobie kilku istotnych pytań o własną postawę moralną, poczucie obowiązku i odwagę cywilną. A niezrównany gawędziarski klimat opowieści, fantastycznie oddany w nowym przekładzie, bogactwo egzotycznego tła i epicki rozmach – powodują, że to wszystko, co Conrad ma nam do przekazania w warstwie etycznej i psychologicznej, brzmi zaskakująco mocno i świeżo. Warto więc sięgnąć po "Lorda Jima" dla własnej satysfakcji - i przekonać się, że obiegowa opinia o tej powieści jest funta kłaków niewarta.

PS. Należy uprzedzić, że omawiana tu edycja "Znaku" posiada dwie wady: po pierwsze brak przypisów (przekład Zagórskiej, sam w sobie też ich pozbawiony, obecnie wydawany jest zawsze z przypisami Zdzisława Najdera, rozszerzającymi wiadomości geograficzno-historyczne i przybliżającymi egzotyczne realia); po drugie – brak w niej krótkiego ale istotnego wstępu autora. 

6/6

Na ucho: "Farewell to the King" nieodżałowanego Basila Poledourisa:

[Powyższy tekst został nagrodzony w portalu BiblioNETka.pl w lipcu 2009 r.]

Joseph Conrad, Lord Jim, Warszawa : Porozumienie Wydawców [Znak] 2002.

Książka dostępna w WBP w Lublinie

Komentarze

  1. Tak, to wybitna i niedoceniania książka. W ogóle, gdy czytam Conrada, pojawia się efekt synergii, bo nie dość, że jego powieści i nowele są znakomite per se, to na dodatek trudno nie zachwycać się zmysłem językowym człowieka, który opanował do literackiej perfekcji angielski, choć nauczył się go dopiero w dorosłym wieku.

    "Lorda Jima" czytałem (z niejakim trudem) w oryginale, przekładów Zagórskiej i Kłobukowskiego nie znam, chociaż Zagórska stoi gdzieś na półce. Jednak, gdy piszesz, że Kłobukowski uchwycił rytm mowy potocznej, to zastanawiam się, czy tym sposobem oryginału poniekąd nie zdradził, bo "Lord Jim", owszem, ma charakter gawędy, ale to mimo wszystko gawęda dość ciężka stylistycznie. Może Zagórska wbrew pozorom lepiej oddała ducha pierwowzoru poprzez "męczenie buły"? :)

    Wrzuciłeś Poledourisa, więc dodam na koniec, że mnie z kolei "Lord Jim" mocno skojarzył się z kawałkiem "Neon Tiger" The Killers. "Run neon tiger there's a lot on your mind / They promised just to pet you, but don't you let them get you / Away, away, oh, run / Under heat of the southwest sun". Przez to południowowschodnie słońce tygrys staje się metaforą Jima. :)
    https://www.youtube.com/watch?v=aWH5hpP4i8Y

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem do końca jak się mają przekłady AZ i MK do oryginału (albo inaczej - wiem, ale tylko z opisów), bo nie dam rady przeczytać go po angielsku. W tym języku daję radę tylko prostszą prozę. Kiedyś jeszcze dla porównania przeczytam wersję Filipczuka, którą z kolei Zdzisław Najder stawia najwyżej.

      Kawałek The Killers świetny, nie znałem tej formacji.

      Usuń
  2. Nie wiedziałem, że obecnie Lord Jim ma taką złą, a raczej odstraszającą, opinię. Za moich czasów, czyli dawno temu, książka ta uchodziła za lekture obowiązkową osoby oczytanej.
    Zapewne jednak jest to książka trudna. Czytałem ją klika razy i za każdym razem stwierdzałem, że w poprzednim czytaniu coś przegapiłem. Ale to tylko zachęcało do ponownego czytania.
    Mam na półce tłumaczenie Filipczuka i, po lekturze książki w języku angielskim, wydało mi się jakieś takie... prostackie. To zapewne "zalety" nowoczesnego przekładu.
    Proszę się jednak zastanowić nad losem anglojęzycznych czytelników - oni nie dostają unowoczesnionych wersji, muszą czytać wersję oryginalną. I jakoś nie narzekają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, po angielsku nie odważyłem się zmierzyć z Conradem, ale może kiedyś?... Kłobukowski, uczciwie trzeba zaznaczyć, był nagrodzony, ale też krytykowany za odstępstwa w szczegółach - skądinąd inni za to samo go chwalili bo dzięki nie zawsze ściśle wiernym parafrazom ocalił wiele z językowej charakterystyki bohaterów. Zdzisław Najder najbardziej ceni Filipczuka. W sumie to dobrze, że są dostępne różne podejścia... A z oryginałem zmierzę się może na stare lata, póki co szlifuję angielski na prostszych tekstach :)

      Podobno "Lord Jim" był ostatnią lekturą Piłsudskiego, znaleziono tą książkę na stoliku kiedy zmarł. Ot, taka ciekawostka.

      Usuń
    2. Czytałem Filipczuka i Kłobukowskiego, ten drugi pisze dość nadętym, bombastycznym style, Filipczuka czyta się znacznie lepiej, płynniej, ale to pewnie kwestia gustu...

      Usuń

Prześlij komentarz