James Mallahan Cain to kolejny po W. R. Burnetcie amerykański klasyk czarnego kryminału, którego twórczość pozostaje w Polsce słabo rozpoznana. Gatunek ten kojarzony jest głównie z Raymondem Chandlerem i Dashiellem Hammettem. Ale nawet przyznając tej dwójce rolę w historii literatury kryminalnej podobną do pozycji Szekspira i Marlowe’a w teatrze elżbietańskim, nie powinno się zapominać o mniej znanych autorach, takich jak Burnett i Cain właśnie - czy odrobinę młodsi Mike Spillane i Ross Macdonald. Każdy z nich eksplorował w swoich powieściach inne obszary kryminalne i wniósł swój własny, niepowtarzalny wkład w dorobek gatunku. Pierwsi dwaj powołali do życia bodaj najsłynniejszych amerykańskich detektywów, Burnett został kronikarzem kręgów przestępczych (
“Asfaltową dżunglę” recenzowałem na blogu) – podczas gdy Cain zgłębiał zbrodnie namiętności zwykłych Amerykanów.
Temu tematowi poświęcone są jego dwie pierwsze – i zarazem najsłynniejsze - powieści, zamieszczone w zeszłorocznym tomie od Prószyńskiego. Obie mają status klasyki, obie były z sukcesami ekranizowane. Obecnie chyba bardziej pamięta się o debiutanckim “Listonosz zawsze dzwoni dwa razy”, zapewne więc dlatego okładkę zdobi kadr z ekranizacji tej właśnie powieści. Intryga “Listonosza” jest prosta: oto młoda kobieta, Cora, przytłoczona czekającymi ją latami stagnacji u boku sporo starszego męża, właściciela podupadającego przydrożnego baru, morduje go do spółki z przygodnym włóczęgą, Frankiem Chambersem. Oczywiście impulsem działania jest gwałtowna namiętność, jaka nieoczekiwanie dla niej samej połączy ją z uosabiającym niezależność gościem. Precyzyjna inscenizacja zgonu zabezpieczyć ma oboje przed podejrzeniami.
Łatwo można wyobrazić sobie tą samą fabułę opowiedzianą z punktu widzenia policyjnego detektywa: byłaby to klasyczna powieść w duchu Conan Doyle'a. Jednak Cain, czyniąc narratorem włóczęgę Franka, z góry eliminuje dociekania z gatunku “kto zabił'”. Takie ustawienie kamery całkowicie eliminuje kryminalną zagadkę i koncentruje uwagę zupełnie gdzie indziej: na realizacji zbrodni, oraz przede wszystkim na motywacjach i wzajemnych relacjach ogarniętej namiętnością pary, Ich studium stanowi istotę i novum "Listonosza". Właśnie sugestywność dzieła Caina w opisie gwałtownego, seksualnego związku Cory i Franka wywołała w swoim czasie aurę skandalu wokół jego powieści. I trzeba przyznać, że jak na lata 30., Cain jest pod tym względem wyjątkowo bezpardonowy, wręcz brutalnie szczery. Relacje te – napięte, zmienne i niejednoznaczne - są tym istotniejsze, że mają kluczowe znaczenie także dla policyjnego śledztwa. Jego powodzenie zależy bowiem od podważenia wzajemnego zaufania pary morderców (bez tego nie rozsypie się misternie skonstruowane alibi). A trzeba przyznać, że ich charaktery - zwłaszcza Franka - nie gwarantują stabilności związku...
Tak jak Chandlera wyróżnia niepodrabialny klimat, tak charakterystyczna dla pisarstwa Caina jest – poza koronkowymi alibi – właśnie koncentracja na relacjach międzyludzkich. Jest on przecież także autorem cenionych powieści stricte obyczajowych, by przywołać tylko ekranizowaną niedawno przez HBO “Mildred Pierce”. To właśnie psychologiczna precyzja Caina – przy jednoczesnej zwięzłości stylu, koncentracji na dialogach i redukcji wszelkich niepotrzebnych dygresji – spowodowała, że “Listonosz” nie zwietrzał z latami. Przeciwnie – w końcu zainspirował nawet tak oryginalnego twórcę jak Luchino Visconti (neorealistyczne “Opętanie” to nieoficjalna adaptacja “Listonosza”), a po latach nadal się do niego sięga – bądź powielić chwyty fabularne (istnieje węgierska, a nawet południowokoreańska wersja tej fabuły!), bądź przeszczepić rozwiązania formalne (jak bracia Coen kopiujący położenie narratora w “Człowieku którego nie było”). Z kolei od adaptacji Rafelsona, który pozostając w zgodzie z duchem oryginału zinterpretował “Listonosza” jako erotyczny thriller, łatwo już poprowadzić genealogię w stronę takich filmów jaki “Fatalne zauroczenie” i “Nagi instynkt”.
Poza tym wszystkim, “Listonosz” to jeden z kamieni milowych w pisaniu o Wielkim Kryzysie. Nie tworząc fabuły zakrojonej na taką skalę jak “Grona gniewu”, Cain przedstawia wyjątkowo plastycznie surowe realia tej niewdzięcznej epoki. Ot, choćby w przygnębiającym dorobku życiowym Cory, która desperacko próbuje przerwać zaklęty krąg i wydostać się z niedającego żadnych perspektyw położenia. Mimo, że ostatecznie Cora pełni w tej historii rolę
femme fatale, to nie sposób nie zauważyć, że Ameryka lat 30. była gęsto usłana bielejącymi w słońcu szczątkami marzeń podobnych jej dziewczyn. Tragiczna i złożona prawda tej postaci pozwoliła Lanie Turner uznać Corę za swoją najlepszą rolę, a zjawiskowej Jessice Lange pomogła przebić się do aktorskiego mainstreamu. Jeśli dodać do tego gęstniejący z każdym rozdziałem fatalizm (z sygnalizowaną już w tytule rolą powtórzeń!), otrzymamy jedną z najbardziej intrygujących pozycji amerykańskiej literatury popularnej. Sam Albert Camus przyznał, że powieść Caina zainspirowała go do napisania “Obcego”.
Nieco inaczej rzecz ma się z “Podwójnym ubezpieczeniem”. To drugi najbardziej znany tekst Caina – i zarazem drugi chronologicznie. Bliźniaczy schemat (morderstwo męża kobiety, przeprowadzone przez nią i jej kochanka, opowiedziane z perspektywy tego ostatniego) wpisany jest tu w mniej istotne dla fabuły tło (klasa średnia Los Angeles). Zamiast tego więcej uwagi Cain poświęca precyzyjnej inscenizacji morderstwa doskonałego. Wydaje się wręcz, że narrator – agent ubezpieczeniowy – upaja się tworzeniem zegarmistrzowsko precyzyjnej inscenizacji zabójczego “wypadku”. Do tego stopnia, że traci z oczu rzeczywiste zagrożenie… Przyznam, że w pierwszej połowie opowieści raziło mnie powierzchowne – w porównaniu z “Listonoszem” – przedstawienie pożądania jako siły pozbawiającej hamulców i popychającej do zgładzenia człowieka. Można to ewentualnie motywować celowo innym niż poprzednio środkiem ciężkości, niemniej namiętność między bohaterami nie jest tu nawet w połowie tak sugestywna jak w Cainowym debiucie. Być może wynika to z faktu, że z Corę i Franka jesteśmy w jakiś sposób w stanie zrozumieć (co nie znaczy usprawiedliwić), podczas gdy Walter Huff jest postacią dość antypatyczną. Na szczęście po punkcie zwrotnym “Ubezpieczenie” zmienia się w znakomite studium strachu kiedy sprawy nie idą po myśli naszego agenta. Fantastycznie pomyślana jest także “przewrotka” w intrydze, prowadząca do pysznego, ironicznego finału. I całość jest ostatecznie jedną z najbardziej nośnych intryg kryminalnych w kulturze popularnej. Również ta powieść – poza ekranizacją kanoniczną z lat 40., której scenariusz jest skądinąd dziełem samego Chandlera – posłużyła za kanwę erotycznego thrillera: “Żar ciała” z 1981 roku jest niczym innym jak krypto-remake’em “Podwójnego ubezpieczenia”.
Można ostatecznie stwierdzić, że twórczość Caina – przynajmniej w postaci tych dwóch tytułów – nie zestarzała się prawie wcale. “Ubezpieczenie” broni się pierwszorzędnie poprowadzoną intrygą, zaś “Listonosz” – sugestywnym nawet dzisiaj obrazem dzikiej namiętności i fatalistycznym wydźwiękiem. Po jego lekturze nietrudno uświadomić sobie, dlaczego francuscy egzystencjaliści uznawali kryminał
noir za bliski swojemu światopoglądowi.
“Listonosz zawsze dzwoni dwa razy": 5 / 6
”Podwójne ubezpieczenie”: 4,5 / 6
Na ucho: neo-noir w pełnej krasie, czyli
John Barry i
“Body Heat”:
(-->
cała płyta na Youtube)
James M. Cain, Listonosz zawsze dzwoni dwa razy (Postman Always Rings Twice) / Podwójne ubezpieczenie (Double Indemnity) ; przeł. Magdalena Rychlik. Warszawa : Prószyński i S-ka, 2010.
Książka dostępna w WBP w Lublinie