Hej tam, ster prawo na burt!
Odpalić mi ze wszystkich rur!
("Le Grand Coureur" - franc. pieśń morska)
("Le Grand Coureur" - franc. pieśń morska)
"Dowództwo na Mauritiusie" to już czwarty czytany przeze mnie tom długachnego cyklu powieści Patricka O'Briana. Cyklu zresztą niedomkniętego - powstająca ponad 30 lat epopeja urywa się na 21., nieukończonym z powodu śmierci autora tomie. W Polsce jego morską sagę wydaje Zysk - niedawno ukazał się tom 11., więc czytając w dotychczasowym tempie 4 tomy rocznie, mam szanse dogonić ich w 2014 albo 2015 roku. A póki co trzymam kciuki, żeby dociągnęli do końca serii.
O O'Brianie usłyszałem pierwszy raz przy okazji filmu Petera Weira "Pan i władca: na krańcu świata", który jest adaptacją wątków z trzeciego i dziesiątego tomu cyklu (plus pojedyncze sceny z innych). Jest to zresztą chyba jedyny poważny film marynistyczny w dziejach kina: historyczny, psychologiczny, socjologiczny, może nawet metafizyczny - ale niekoniecznie przygodowy. I analogicznie można powiedzieć o całym cyklu: to nie żadne tam przygodowe bajanie, tylko prawdziwie historyczna opowieść o życiu na morzu. W jej centrum znajduje się Jack Aubrey - kapitan z ludzką twarzą, bitny i bystry, odpowiedzialny, choć niekiedy odważny do granic brawury. Towarzyszy mu przeważnie jako lekarz okrętowy doktor Stephen Maturin - między innymi utalentowany chirurg (to z tego tomu pochodzi pokazana w filmie Weira trepanacja czaszki), ciekawy wszystkiego badacz, pasjonat zoologii, poza tym również agent wywiadu, pełniący tajne misje na rzecz Korony Brytyjskiej. Jego przenikliwym okiem nieraz będziemy obserwować poczynania Jacka i analizować otaczający ich świat. W wolnych chwilach kapitan i doktor lubią wspólnie pomuzykować - to bardzo charakterystyczna cecha tego duetu (i jedne z moich ulubionych momentów.)
Ich kolejne misje i rejsy wypełniają karty kolejnych powieści, ale o wartości prozy O'Briana stanowi studium życia na morzu, relacji pokładowych, rutyny dalekich kursów, harówki przy żaglach i żmudnych ćwiczeń w strzelaniu do celu, które Jack uwielbia. Jest krew i sól morska, sztormy, pasaty i okresy dobijającej flauty - po prostu życie na morzu we wszystkich swoich, nie zawsze spektakularnych, przejawach. O'Brian zdaje się znać je do najdrobniejszej drzazgi z dolnego pokładu - który zresztą zapełnia ciekawie zróżnicowaną załogą (mój absolutny faworyt to wiecznie zrzędzący steward Killick). Oczywiście nie brak jest spektakularnych bitew, gwałtownych abordaży, kapitalnie odmalowanych pojedynków na salwy burtowe, dramatycznych akcji jak uprowadzenie żaglowca w "HMS 'Surprise'", czy - jak w "Mauritiusie' - całych kampanii morskich. Miejscami bywa przy tym bardzo brutalnie - na przykład kula armatnia urwie sternikowi głowę, a odłamek wypatroszy kapitański oczodół. Ale O'Brian nie koncentruje się li tylko na dynamicznej batalistyce - choć jej nie brakuje. Ale sięga też szerzej i tworzy całą panoramę epoki wojen napoleońskich oczami oficera Royal Navy. Łącznie ze stosunkami we flocie i sztabie, jak również ze sferą życia osobistego, która jako żywo przypomina powieści Jane Austen (skądinąd właśnie ją uważał O'Brian za za największe pióro w literaturze brytyjskiej).
Podziw budzi także pieczołowite osadzenie fikcji w historii - niemal wszystkie okręty Jacka Aubreya to jednostki historyczne, a spora część przypisanych mu akcji miała rzeczywiście miejsce. Kampania opisywana w tomie będącym pretekstem do niniejszego tekstu została przez O'Briana odtworzona w najdrobniejszych szczegółach na podstawie historycznych dokumentów, takich jak dzienniki pokładowe i księgi rozkazów. Wrażenie autentyzmu jest naprawdę ogromne - a jeśli dodać, że do książki dołączony jest esej historyczny "Okręty Jacka Aubreya", oraz że w Google Earth można znaleźć mapy większości jego rejsów, granica między fikcją a historią zaczyna się odrobinę zacierać...
Nie znam starszego chronologicznie cyklu Forestera o Hornblowerze (Forester zmarł 4 lata przed publikacją pierwszego tomu Aubreyowskiego) - podobno można znaleźć punkty wspólne między nimi. Ale raczej po niego nie sięgnę. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby w powieści marynistycznej dało się napisać coś lepszego niż dzieło O'Briana. Klimatu całości dopełniają też piękne okładki, projektowane przez Geoffa Hunta - wybitnego malarza marynistę. Każda z nich to małe, klimatyczne dzieło sztuki. Obca wizja natomiast wzięła w mojej wyobraźni górę tylko w jednym aspekcie - czytając o Aubreyu i Maturinie widzę wyłącznie Crowe'a i Bettany'ego z filmu Weira. Byli wprost idealnie dobrani.
Cykl "Aubrey/Maturin": 5 / 6
"Dowództwo na Mauritiusie": 5,5 / 6
Na ucho: The Pogues.
Może wkrótce zabiorę się za powieści O'Briana, po pierwsze dlatego, że podobał mi się film "Pan i władca" Petera Weira, a po drugie lubię takie morskie klimaty. Niedawno czytałem marynistyczną powieść Wilbura Smitha "Monsun", bardzo ciekawa książka, która także jest częścią długiego cyklu. Ale już np. marynistyczny film Wajdy "Smuga cienia" mnie wynudził.
OdpowiedzUsuń