Cóż, przewaliły się Święta, przewalił się Sylwester (ten ostatni nie obył się oczywiście bez udziału Dziedziczki - zwanej też pieszczotliwie Gremlinem - która obudziła się czujnie o 23:45 i imprezowała z rodzicami do 2:30). Paradoksalnie w tym świątecznym okresie czasu wolnego było mało, a ten co był, został poświęcony rodzinie. Stąd pojawiły się spore przestoje na blogu. Po prostu nie było kiedy pisać i kropka.
Niemniej chciałoby się jakoś podsumować zakończony rok, tym bardziej, że to pierwszy rok z blogiem. Sięgam więc do statystyk Biblionetki i stwierdzam co następuje:
- w minionym roku przeczytałem 26 książek (średnio 2,16 miesięcznie), co raczej nie zapewniłoby mi zaszczytnego miejsca na tablicy w szkolnej bibliotece. Dla porównania w 2010 roku wystawiłem 36 ocen, więc to chyba nie natłok zajęć rodzicielskich a właściwe mi tempo czytania powoduje, że jest jak jest (blogerka Nyx donosi u Kalio, że Większość bloggerów pochłonęła około setki książek w tym roku). Na szczęście nie w ilości tkwi sens czytania.
- Tylko cztery z wyżej wymienionych książek nie były beletrystyką (ale te z kolei i tak traktowały o literaturze).
- Najmniej książek przeczytałem (a ściśle - ukończyłem) w czerwcu. Niewątpliwie jest zasługą Dziedziczki, że ich liczba wynosi 0 :-)
- Przez 10 miesięcy udało mi się wydalić 43 mniejsze lub większe posty.
- Rok upłynął mi pod znakiem cyklu "Aubrey/Maturin", książek Cormaca McCarthy'ego (zwłaszcza pierwsza połowa) i zamachu na JFK. Z cyklu O'Briana przeczytałem cztery tomy, z dorobku McCarthy'ego - trzy. Natomiast wokół Kennedy'ego (czy szerzej - amerykańskiej historii najnowszej) kręciła się trylogia Ellroya "Underworld USA" (lektury wiosenno-letnie) oraz ostatnia książka tego roku - "Libra" Dona DeLillo. Lektura "Libry" (recenzja w toku) zamyka chyba u mnie na razie tematykę polityczną - muszę od niej odpocząć.
- - -
Po namyśle dorzucam jeszcze kilka, które z jakichś powodów oceniłem pół oczka lub oczko niżej, ale warte są wymienienia w protokole skontrum. Na wyróżnienie zasługuje z pewnością "Libra" Dona DeLillo (recenzja dopiero w pisaniu recenzja - klik). DeLillo wygrywa tu o włos z Jamesem Ellroyem ("Amerykański spisek") - i to głównie dlatego, że to, co wysnuł z zamachu na JFK jest bardziej wielowymiarowe i subtelniejsze. To nie tylko - jak u Ellroya - polityczny thriller; to także przejmująca psychoanaliza zagubionego człowieka (Oswald), refleksja nad determinizmem i wolną wolą, a wreszcie nad obiektywizmem w analizie i ocenie historii. Mocne, głębokie dzieło. A "Spisek", choć fantastycznie napisany, jest tylko mocny.
Nie zmienia to faktu, że "Amerykański spisek" Jamesa Ellroya również załapuje się do grona wyróżnionych. To gęsty, drapieżny thriller polityczny, chyba najlepsza powieść tego gatunku jaką czytałem. Największy żyjący mistrz kryminału jest po swojemu bezkompromisowy, zaludnia świat brutalami bez hamulców i szujami bez sumienia, dla nikogo nie ma litości (choć jest wyjątek: Robert Kennedy). I wygrywa dynamiczną narracją, skondensowaną do granic przyswajalności. W takim pisaniu nie ma sobie równych.
Nie zmienia to faktu, że "Amerykański spisek" Jamesa Ellroya również załapuje się do grona wyróżnionych. To gęsty, drapieżny thriller polityczny, chyba najlepsza powieść tego gatunku jaką czytałem. Największy żyjący mistrz kryminału jest po swojemu bezkompromisowy, zaludnia świat brutalami bez hamulców i szujami bez sumienia, dla nikogo nie ma litości (choć jest wyjątek: Robert Kennedy). I wygrywa dynamiczną narracją, skondensowaną do granic przyswajalności. W takim pisaniu nie ma sobie równych.
Czwarte wyróżnienie należy się Patrickowi O'Brianowi za "Dowództwo na Mauritiusie". Po trzech przesympatycznych tomach o duecie Aubrey&Maturin - w czwartym (klik-recenzja) serwuje pieczołowitą rekonstrukcję brytyjskiej kampanii na oceanie Indyjskim w 1809 roku. Jest dynamicznie, batalistycznie, krwawo i słono. Fantastyczna sprawa.
W zestawieniu nie może zabraknąć Cormaca McCarthy'ego - "Rącze konie" są jego najlepszą, poza "Drogą", powieścią jaką czytałem (trzecie w kolejności byłoby "W ciemność"). Reedycja "Koni" w WL wychodzi
Na 2012 rok planuję doczytać resztę Muminków i parę kolejnych Aubreyów. Poza tym czeka mnie nowy Dehnel, a wiosną wyjdą zapewne "Sodoma i Gomora" ("Cities on the Plain") Cormaca, więc do tego czasu trzeba sobie też przypomnieć "Przeprawę". No i "Suttree", jeszcze nie zakupione, ale niech no nasza biblioteczna księgarnia tylko skończy inwentaryzację. Przed chwilą znalazłem nowego - bodaj po 5 latach przerwy - Doctorowa ("Homer i Langley"). Moją uwagę zwrócił również cykl zapoczątkowany tomem "Moskwa Noir" (polską edycję wydaje Claroscuro). Z zaległości mam chrapkę na stare teksty Łysiaka ("MW", "Wyspy bezludne" albo "Asfaltowy saloon"), "Żołnierzy spod Salaminy" Cercasa, pewnie kolejnego DeLillo ("Podziemia"?), a poza tym trudno cokolwiek przewidzieć... Ogólnie zapowiada się raczej spokojny rok pod znakiem nadrabiania zaległości lekturowych, w dużej mierze przypominający ten ubiegły... Mam też oczywiście nadzieję, że uda mi się częściej pisać, bo polubiłem blogowanie, a spostrzeżeń do odnotowania mam z każdej książki albo filmu sporo, tylko wiecznie nie starcza czasu na pisanie. Nie wiem, jak Wy to robicie, że macie dzieci, pracę, i wrzucacie co drugi dzień nową notkę... Ech...
Na koniec życzę wszystkim po-MIŚ-lności wszelkiej w nowym roku, ciekawych odkryć literackich, wzbogacających lub przynajmniej wciągających lektur, odkrywczych refleksji na blogach, ożywionych dyskusji w komentarzach, całego wchuliona (liczebnik chyba autorstwa Mary) czytelników, a na koniec interesujących podsumowań 2012 roku :-)
A teraz mogę wracać do pisania srawozdania kwartalnego...
Ja zamiast podsumowania wybrałem opierdanszanie się :P
OdpowiedzUsuńMoże spróbujesz audiobooków? Nie po to by poprawić sobie statystyki w bnetce i na blogu, ale po to by nie marnować czasu przy jakichś koniecznych, ale nie zajmujących czasu procesora czynnościach. ;)
OdpowiedzUsuńWiem, nie każdemu to odpowiada, ale u mnie się sprawdziło. Nie przeczytałabym tylu książek "normalnie" ile wysłuchałam przy garach i prasowaniu. :)
@ Bazyl: zauważyłem :) A z innej beczki - z radością odnotowałem dziś powrót Woya (zapowiadał go 11 miesięcy temu!) :)
OdpowiedzUsuń@Gosiaw: próbowałem - niestety nic z tego. Przy audiobookach nie działa mi wyobraźnia. Podobnie zresztą przy czytaniu z ekranu komputera albo laptopa. Po prostu tekst mi się nie wizualizuje. Wygląda na to, że mam zakodowane, że książka to książka - i koniec (i coś takiego pisze redaktor biblioteki cyfrowej!).
Dobrze, że wypłynął na własnej fali, bo lubiłem go czytać, a wraz z upadkiem pl.rec.ksiazki niestety zapadł się pod ziemię. Niestety, Wojtek skąpi tekstów, bo rzucił Pynchonem i cisza. Oby nie jedenastomiesięczna :P
OdpowiedzUsuńBibliomisiek: nie przejmuj się, blogerka Nyx u Kalio sieje propagandę, ja tam setki nie sięgnąłem:) Pięknie napisałeś o listopadowych Muminkach - w pierwszej chwili chciałem napisać, że to nie jest książka dla dzieci, ale może one nie popadają po czytaniu w głęboką depresję, tylko odczuwają przelotny smuteczek?
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za życzenia, ciekawa jestem, jak to będzie przy dwójce, jedno dziecię odrobinę mnie przystopowało w czytaniu.
OdpowiedzUsuńTak czy siak, grunt, żeby czerpać z tego kupę radochy.
@ZWL: Mam w ogóle wrażenie, że Muminki dojrzewają z kolejnymi tomami - im późniejszy tym poważniejszy. Może dziecku powinno się je czytać też stopniowo w miarę jego dorastania? :)
OdpowiedzUsuń@Agnes Dokładnie - kupę radochy. Poza tym ważne żeby blogować dla siebie a nie dla publiczności, i czytać dla siebie a nie dla bloga ;)
Pojęcia nie mam, w jakiej kolejności wydawano Muminki, zawsze posługiwałem się spisem zamieszczonym "W Dolinie Muminków", a tam kolejność okazała się dość przypadkowa. Ale fakt, że są Muminki katastroficzne i depresyjne, moja córka bała się przy "Komecie".
OdpowiedzUsuńOj tak, "Kometa" jest straszna - też się bałem przed laty :)
OdpowiedzUsuńJa się i teraz czasem boję:)
OdpowiedzUsuńDla mnie jakoś najbardziej dołujące były "Pamietniki Tatusia Muminka" i chyba zresztą najmniej mi się podobały. Jakiś kryzys wieku średniego u Tatusia Muminka... Ale mąż się zachwycił, więc może po prostu ja nie jestem w targecie. ;)
OdpowiedzUsuńGosiaw: a może po prostu w Pamiętniku z Tatusia Muminka wychodzi jakaś taka niesympatyczność, która w innych tomach się w oczy mniej rzuca, a szczyt osiąga w TM i morzu:)
OdpowiedzUsuń@Gosiaw: Bo Tatuś M. jest w sporym stopniu egocentrykiem, tylko w całym cyklu znajduje się na drugim planie, więc nie rzuca się to tak bardzo w oczy. A w tych dwóch tomach jest w centrum uwagi (zastrzegam się, że "i morza" jeszcze nie czytałem). Mnie w każdym razie lekki przerost ego Tatusia w "Pamiętnikach" nie zaskoczył ani nie zniesmaczył. W "Pamiętnikach" Tatuś trochę się mitologizuje - zresztą swoją "burzliwą młodość" traktuje z wielką emfazą w każdym tomiku, a "Pamiętniki" to sedno tego jego mitologizowania :).
OdpowiedzUsuń