I skończył się rok. Znaczy - pora na skontrum.
Oprócz tego - wyróżnienia (na Biblionetce 5,0 do 5,5 - plus silna zapadalność w pamięć):
"Klub koneserów zbrodni" Michaela Capuzzo. Fascynująco wnikliwa dokumentalna opowieść, kryminał do sześcianu.
"Homer i Langley" - powrót sędziwego już E. L. Doctorowa. Przedziwny (choć wywiedziony z prawdziwego przypadku) koncept spojrzenia w skali mikro na historię makro zaowocował jedną z bardziej niebanalnych pozycji w dorobku jednego z moich ulubionych pisarzy.
- pisałem w zeszłym roku o tej porze. I co?Na 2012 rok planuję doczytać resztę Muminków i parę kolejnych Aubreyów. Poza tym czeka mnie nowy Dehnel, a wiosną wyjdą zapewne "Sodoma i Gomora" ("Cities on the Plain") Cormaca, więc do tego czasu trzeba sobie też przypomnieć "Przeprawę". No i "Suttree", jeszcze nie zakupione, ale niech no nasza biblioteczna księgarnia tylko skończy inwentaryzację. Przed chwilą znalazłem nowego - bodaj po 5 latach przerwy - Doctorowa ("Homer i Langley"). Moją uwagę zwrócił również cykl zapoczątkowany tomem "Moskwa Noir" (polską edycję wydaje Claroscuro). Z zaległości mam chrapkę na stare teksty Łysiaka ("MW", "Wyspy bezludne" albo "Asfaltowy saloon"), "Żołnierzy spod Salaminy" Cercasa, pewnie kolejnego DeLillo ("Podziemia"?), a poza tym trudno cokolwiek przewidzieć... Ogólnie zapowiada się raczej spokojny rok pod znakiem nadrabiania zaległości lekturowych, w dużej mierze przypominający ten ubiegły... Mam też oczywiście nadzieję, że uda mi się częściej pisać, bo polubiłem blogowanie, a spostrzeżeń do odnotowania mam z każdej książki albo filmu sporo, tylko wiecznie nie starcza czasu na pisanie. Nie wiem, jak Wy to robicie, że macie dzieci, pracę, i wrzucacie co drugi dzień nową notkę... Ech...
Poczytalność na poziomie 21 książek to mój najniższy roczny bilans. Wymagał jednak - uwierzcie mi -
kolosalnej akrobatyki w organizacji czasu. Z książek planowanych rok temu udało się sięgnąć m. in. po dwa kolejne "Muminki" (te "Tatusiowe"). Czas znalazł się również na Doctorowa, Dehnela, McCarthy'ego, Łysiaka i cykl "noir". Do tego trzy kolejne Aubreye. Ale Cercas i DeLillo wciąż jeszcze czekają swojej kolejki. Do tego kilka przeczytanych książek pochodzi z łapanki ("Kolumbowie", "Alienista", objawienie w postaci "City", "Cesarz" Kapuścińskiego; powtórka "Gelertha" też nie była planowana). Było ciekawie.
Gorzej, że nie starcza mi czasu na przeredagowanie notatek do postaci notek blogowych. Stąd spora część z wymienionych książek nie ma swojej recenzji. Ale nic - może podgonię jak Ulka pojedzie na studia.
Teraz - co w zeszłym roku było najlepsze. Z ocen, jakie wystawiłem na Biblionetce wynika, że za najlepszą pozycję w tym niewielkim gronie należy uznać
"City" Alessandro Baricco. Jedyna z oceną 6,0. Poetyckie, szkatułkowe arcydzieło, na długo zostające w głowie.
Oprócz tego - wyróżnienia (na Biblionetce 5,0 do 5,5 - plus silna zapadalność w pamięć):
"Klub koneserów zbrodni" Michaela Capuzzo. Fascynująco wnikliwa dokumentalna opowieść, kryminał do sześcianu.
"Suttree" - opasłe melancholijne dzieło Cormaca McCarthy'ego, zapewne przeciągnięte i miejscami nieuchronnie przegadane, ale ostatecznie hipnotycznie niespieszne i pozostawiające niezatarte wrażenie. Wrażenie na tyle specyficzne, że nie udało się przetworzyć go w recenzję.
"Homer i Langley" - powrót sędziwego już E. L. Doctorowa. Przedziwny (choć wywiedziony z prawdziwego przypadku) koncept spojrzenia w skali mikro na historię makro zaowocował jedną z bardziej niebanalnych pozycji w dorobku jednego z moich ulubionych pisarzy.
Recenzja "Na starych śmieciach"
"Saturn" - czarna jak smoła powieść Jacka Dehnela, dławiąca negatywnymi emocjami i głęboko poruszająca - mimo widocznego miejscami upojenia autora własną potoczystością stylu.
To chyba tyle tytułem podsumowania.
Z planów - czekam na "Sodomę i Gomorę" Cormaca i nowego Wrońskiego (obie książki zapowiedziane są na luty, ale Cormac zapowiadany był już na wiosnę 2012). Mam nadzieję, że wyjdzie też drukiem "Sunset Limited" (po prezentacji okładki w lecie zapadła w WL głucha cisza). Z zaległości w poważniejszych klimatach spróbuję nadgryźć Patricka White'a, na którego już od lat ostrzę sobie zęby. Trochę za ciosem (Australia) intryguje mnie "Śmierć Camerona Doomadgee", wypatrzona kiedyś na którymś z blogów. Tradycyjnie nie zabraknie kryminałów - publikacja "Rodziny Corleone" skończy się pewnie powtórką "Ojca Chrzestnego", koniecznie muszę sięgnąć też po von Schiracha. "Na krańcu świata" Cherry-Garrarda mam w zasięgu ręki, bom sprezentował pod choinkę teściowi. Poza tym tęskni mi się do powtórki "Lamparta"/"Geparda", którego nowy przekład w cudnym wydaniu Czułego Barbarzyńcy posiadłem dobrze ponad pół roku temu. A zresztą - wszystko się okaże z czasem...
Z planów - czekam na "Sodomę i Gomorę" Cormaca i nowego Wrońskiego (obie książki zapowiedziane są na luty, ale Cormac zapowiadany był już na wiosnę 2012). Mam nadzieję, że wyjdzie też drukiem "Sunset Limited" (po prezentacji okładki w lecie zapadła w WL głucha cisza). Z zaległości w poważniejszych klimatach spróbuję nadgryźć Patricka White'a, na którego już od lat ostrzę sobie zęby. Trochę za ciosem (Australia) intryguje mnie "Śmierć Camerona Doomadgee", wypatrzona kiedyś na którymś z blogów. Tradycyjnie nie zabraknie kryminałów - publikacja "Rodziny Corleone" skończy się pewnie powtórką "Ojca Chrzestnego", koniecznie muszę sięgnąć też po von Schiracha. "Na krańcu świata" Cherry-Garrarda mam w zasięgu ręki, bom sprezentował pod choinkę teściowi. Poza tym tęskni mi się do powtórki "Lamparta"/"Geparda", którego nowy przekład w cudnym wydaniu Czułego Barbarzyńcy posiadłem dobrze ponad pół roku temu. A zresztą - wszystko się okaże z czasem...
Z innych podsumowań - z żalem odnotowuję koniec fantastycznego e-czasopisma "Archipelag". Miało taką klasę, że byłbym skłonny za nie płacić. Ale rozumiem powody - zostały zwięźle przedstawione w ostatnim numerze. Wcześniej zamknął niestety swój kącik autor bloga bric-à-brac - szalenie klimatycznego i miłego miejsca. A na koniec - Gabriel od Cormaca podjął fatalną moim zdaniem decyzję o zespoleniu swojego bloga z bratnią stroną o McCarthym. Niestety - blog, który nosił znamiona indywidualnej ścieżki zgłębiania twórczości Cormaca, stracił indywidualny charakter, a do tego rezygnacja z blogowej technologii spowodowała na przykład utratę możliwości komentowania, gdyż niestety strona o CMC jest technicznie trochę do tyłu. W dzisiejszym internecie mechanizm komentarzy to jednak standard z gatunku sine qua non. Lepszym pomysłem byłby, moim zdaniem, ruch odwrotny - tj. przeniesienie zawartości strony (wraz z adresem) na silnik bloga: elastyczny, nowocześniejszy, atrakcyjniejszy wizualnie. Bez obrazy, Piotrze, Gabrielu, ale mam wrażenie, że nie przemyśleliście tej fuzji. Nie zaśmiecam moją opinią waszego Facebooka, ale musiałem to gdzieś wyrazić.
Na koniec życzę wszystkim konsekwencji w prowadzeniu Waszych blogów, ciekawych lektur i wciągających dyskusji. I wolnego czasu na to wszystko :-)
Na koniec życzę wszystkim konsekwencji w prowadzeniu Waszych blogów, ciekawych lektur i wciągających dyskusji. I wolnego czasu na to wszystko :-)