Gdyby szósty tom o komisarzu Maciejewskim umieścić na osi odmian gatunkowych kryminału poprowadzonej między Agatą Christie (kryminał jako powieść z zagadką) a Raymondem Chandlerem (kryminał jako powieść społeczna), znajdowałby się on najbliżej Angielki spośród wszystkich tomów cyklu Wrońskiego. Nie będę streszczał intrygi, gdyż żal ujawniać cokolwiek; wspomnę tylko, że finał to bodaj najbardziej przejmujące zakończenie z cyklu, wyjąwszy może śmierć jednego ze śledczych w "Anieli". Mogę za to stwierdzić, że:
- Tak jak do tej pory uważałem płaszczyznę historyczną za najmocniejszy atut cyklu lubelskiego pisarza, to w "Haiti" redukcja tej warstwy nie obniżyła walorów całości. Po prostu rok 1938 jest rokiem stosunkowo spokojnym, stąd na pierwszy plan wychodzi świetnie rozpisana intryga, rozpoczynająca się trupem w stajni, a kończąca się rasową sceną w kuźni - i jest to zakończenie o wzorowej, bardzo filmowej dramaturgii.
- Wroński z każdym tomem zaskakuje jakimś nowym elementem - tym razem na przykład retrospekcjami z wojny polsko-bolszewickiej.
- Mroczna tajemnica Fałniewicza miażdży system operacyjny czytelnika (a przynajmniej zmiażdżyła mój).
- Po akcji z wikarym zastanawiałem się, czy nadal lubię Zygę Maciejewskiego. Brawa dla autora za odwagę.
Natomiast, jako że znamy już ponad połowę zakrojonego na dziesięć tomów cyklu, mam też kilka refleksji natury bardziej ogólnej:
- Po pierwsze z fascynacją obserwuję, jak sympatyczny cykl rozrasta się i ewoluuje. Mam wrażenie, że jego unikalna konstrukcja, o której za chwilę, ukonstytuowała się dopiero na wysokości czwartego tomu, kiedy to fakt dotarcia do końca II wojny światowej zmusił autora, chcącego kontynuować cykl, do zwrotu wstecz do lat 30. Ale jednocześnie nie sposób było porzucić Maciejewskiego w roku 1944, stąd od tego tomu akcja biegnie dwutorowo. Tom IV to w większości fabuła przedwojenna, jedynie ze wstawkami (ale ważnymi) z pierwszych miesięcy po "wyzwoleniu"; tom V to w całości rok 1945, w tomie VI mamy znowu przekładaniec. Środek ciężkości przesuwa się to tu, to tam, tak by zadowolić i tych żądnych wiedzy o późnych losach komisarza, i tych ciekawych fabuł kryminalnych z Maciejewskim w roli policyjnej "po bożemu". A przy okazji trzeba powiązać jedno z drugim.
- W efekcie powyższego - i to już po drugie - cykl Wrońskiego rozrósł się w misternie splecioną wewnętrznie konstrukcję, do której prawdę mówiąc nie przypominam sobie precedensu (chyba wszystkie znane mi cykle kryminalne opowiedziane są chronologicznie, ale nie czytałem znowu tak wiele). Już ostrzę sobie zęby na rozpisanie całego dziesięcioksięgu na osi czasu. :) A cykl, wliczając "Kwestję krwi" (dopiero czytam), obejmuje ponad 30 lat (nawet jeśli na wyrywki, a nie w sposób ciągły). Taki okres czasu to całe pokolenie, a dla beletrystyki to nierzadko już cała saga, cały powieściowy "świat". Losy bohaterów - to już życiorysy. W cyklu autora "Haiti" pierwszoplanowe wątki są od siebie odrębne, ale cały "background" wymaga żelaznej dyscypliny, iście niemieckiego porządku w dossier (jako czytelnika fascynuje mnie na przykład, czy o ujawnionej w "Haiti" cesze Fałniewicza Wroński wiedział przed "Haiti", czy też wymyślił ją dopiero wtedy, kiedy ujawnił). Opowieść w sensie globalnym (cykl rozumiany jako całość) powstaje niechronologicznie, ale jej poszczególne elementy - klocki muszą pasować (i pasują!) do siebie.
- Jednocześnie (refleksja trzecia), mimo różnych drobnych zastrzeżeń, kapitalne wrażenie z każdym kolejnym tomem robi inwencja autora "Anieli". Oto każdy z tomów to konstrukcja na innym pomyśle oparta, poruszająca inne płaszczyzny życia społecznego swojej epoki. Albo i nie poruszająca ich, zależnie od potrzeb - za to Wroński porusza się płynnie między czystą literaturą gatunkową, kryminałem z zacięciem historycznym, a jego wersją z ostrzem skierowanym we współczesność. Niekiedy przecież, jak w "Anieli" czy "Pogromie", można odnieść wrażenie, że nie o intrygę, a o historię (tą niby w tle) się rozchodzi. W każdym razie "ojciec komisarza Maciejewskiego nie powiela się. Nie dubluje pomysłów nawet śladowo (a przyznam, że do pewnego czasu czekałem złośliwie na "remake" jakiegoś wcześniejszego motywu). W dodatku rozmaicie przyprawia poszczególne historie - ot, choćby klimatem przedwojennych filmów w moim ukochanym "Kinie Venus", czy zagadką bezwstydnie w stylu Christie w "Haiti"… W "Kinie Venus" nie zawahał się na przykład uczynić z Maciejewskiego postaci totalnie pasywnej przez dobre dwie trzecie powieści, co było pomysłem dość ryzykownym. Ta rozmaitość każe na każdy tom czekać z napięciem.
Swoją drogą Lublin przed Wrońskim nie miał takiego portretu w literaturze popularnej. Wspomniany wyżej rozrzut pomysłów dał w efekcie mikro-panoramę kryminalną II RP na różnych płaszczyznach: polityka, media, przemysł, sutenerstwo, seryjni mordercy, zemsta, a w "Kwestii krwi" jeszcze ziemiański romans (coś jak pastisz "Trędowatej" à rebours w sosie z testosteronu). W dodatku, na tle innych retrokryminalnych cykli, Maciejewskiego wyróżnia swoisty prowincjonalizm miejsca, z którego autor od początku świetnie zdaje sobie sprawę i który świetnie ogrywa. Lublin polsko-żydowski, tonący w błocie kiepsko brukowanych ulic, zasiedlony przaśną ferajną, serwujący "lornetę i meduzę", lekko woniejący cebulą i kwaśną ripostą, daleki od wielkomiejskości Warszawy czy niemieckiego sznytu Poznania, ale jednocześnie pełen kontrastów, gdzie nadrzeczne błota nieomal sąsiadują z całkiem porządną zabudową, a wspomniana ferajna to chłopaki honorne jak nigdzie indziej - ten Lublin posiada swój niepodrabialny, pełen szczegółów, koloryt. Jeszcze miejski, ale już silnie naznaczony prowincją i leżącymi przecież za rogiem Kresami. Za ten plastyczny portret przeszłości mojego miasta, Marcinie, dziękuję.
Ode mnie: 5,0 / 6
---
Przyznaję się bez bicia, że pisząc na brudno te uwagi byłem na lekkiej bańce, stąd ich dość chaotyczny charakter. Przepisując na czysto wycisnąłem z nich co się dało - lepiej nie będzie :-)