O masz, tu urlop, a tu taka wiadomość: http://www.rp.pl/artykul/9148,1217228-Zmarl-amerykanski-pisarz-E-L--Doctorow.html .
Był to jeden z najwyżej cenionych przeze mnie pisarzy zza oceanu, choć tylko trzy jego książki recenzowałem na blogu (większość przeczytałem w latach przedblogowych). Postaram się być może w najbliższych miesiącach o uzupełnienie tego braku. Póki co żegnam autora, którego każda kolejna książka była dla mnie wydarzeniem (nawet jeśli niektóre, nieliczne, wręcz pojedyncze - rozczarowywały). Szkoda też, że, choć był kilkukrotnym finalistą Pulitzera, samej nagrody nigdy nie dostał. Należała mu się najbardziej za najgłośniejszy "Ragtime", ale i z późniejszych powieści mógłbym wskazać przynajmniej trzy mocne kandydatury. No cóż, na szczęście nie od zdobytych nagród zależy wielkość pisarza.
Grafika z cytatem: lubimyczytac.pl
Grafika z cytatem: lubimyczytac.pl
Wielka szkoda, bo również lubiłam tego autora. Chociaż nie miałam na koncie wielu jego książek to jednak świadomość, że nic już nie napisze jest bolesna:(
OdpowiedzUsuńJa go bardzo ceniłem. Miał na koncie rzeczy słabsze (choćby nieco chaotyczne "Jezioro Nurów"), ale "Ragtime", "Billy Bathgate", "Marsz" czy "Homer i Langley" to powieści po prostu świetne (plus kilka bardzo dobrych - "Rezerwuar", "Wystawa Światowa"). Jeden z tych pisarzy, których przekładu każdej kolejnej książki wypatrywałem z niecierpliwością. Cóż, przynajmniej sporo napisał i dożył słusznego wieku...
UsuńMam ambitny plan, by w ciągu najbliższego roku przeczytać ponownie cały jego dorobek powieściowy (nie znam tylko "Miasta Bożego", ale do niektórych innych będą to powroty nawet po dwudziestu kilku latach) i w pierwszą rocznicę śmierci wystartować z monograficznym cyklem recenzji. Już można trzymać kciuki ;-)