Tekst sprzed ponad sześciu lat (dlatego weźcie poprawkę na niedoskonałość), jeszcze z ery przedblogowej, napisany dla zupełnie innej pieśni, tfu, innej strony.
Sukces opublikowanego w 2007 roku Lodu
zwrócił powszechną uwagę na postać Jacka Dukaja, do tego czasu pisarza
znanego głównie miłośnikom fantastyki. Jury Nagrody Kościelskich,
wybierając Lód książką roku, zdawało się świadomie przerzucać
pomost między szeroko pojętą literaturą piękną, a literaturą
fantastyczną – która traktowana jest częstokroć jako niepoważna,
lżejsza, rozrywkowa. No bo co może być głębokiego w bajaniu
o nieistniejących światach? Do tej pory z grona polskich autorów
fantastyki jedynie Stanisław Lem (może jeszcze Janusz A. Zajdel) był
uznawany za autora „poważnego”, czy wręcz autorytet. Pozostali autorzy
funkcjonują w zasadzie w dość zamkniętym kręgu miłośników gatunku, kilku
„branżowych” czasopism i kilku nagród literackich. Jedynie nielicznym
z nich udaje przebić się do literackiego mainstreamu – ale nadal na polu
jedynie literatury popularnej, rozrywkowej (sztuka ta udała się np.
Andrzejowi Sapkowskiemu). Aż nagle mało znany poza kręgiem miłośników
gatunku Jacek Dukaj publikuje kolosalnych rozmiarów powieść, której
bliżej do historiozoficznego traktatu niż science-fiction. Co więcej -
ledwie 33-letni wówczas autor ma w dorobku już pięć pełnometrażowych
powieści – opartych na niezwykłych konceptach, zachwycających epickim
rozmachem i kunsztownym stylem, a przede wszystkim zmuszających
czytelnika do intelektualnego wysiłku i stawiających jak najbardziej
poważne pytania: socjologiczne, psychologiczne, historiozoficzne.
Problemy zarezerwowane, zdawałby się, dla literatury „poważnej”. Zaś
Lem, jak zauważył Wojciech Orliński, był w wieku Dukaja pisarzem dopiero
raczkującym i „strach pomyśleć, co napisze Dukaj, gdy będzie w wieku
Lema tworzącego Solaris”.
Nie będąc nigdy miłośnikiem fantastyki sięgnąłem po prozę Dukaja właśnie po sukcesie Lodu. Inne pieśni przyniosły autorowi pierwszą nominację do Paszportu Polityki, (kolejne otrzymał za Lód i ostatnio za Wrońca)
i uchodzą za jego najbardziej przystępną książkę. Nie znaczy to, że są
pozycją lekką w czytaniu, przynajmniej z początku. Dukaj wrzuca
czytelnika bez wyjaśnień w świat, w którym rozpoznajemy elementy od
starożytnych do renesansowych, ale działający według osobliwych reguł.
Na dodatek większość terminów mocno kojarzy się z greką - i powoli
rozglądamy się po świecie, w którym, jak się okazuje, działają teorie
arystotelesowskiej metafizyki. Mamy tu do czynienia nie tyle
z alternatywną historią, co z alternatywnym założeniem – że prawdziwe
okazały się te teorie filozofów, które w rzeczywistości okazały się
błędne. Oznacza to, że u Dukaja wszystko co istnieje, składa się nie
z atomów, a z Materii oraz Formy, określającej czym ta Materia ma być.
Materią jest pięć Żywiołów (ogień, woda, powietrze, ziemia i nieobecny
na Ziemi eter), a Forma określa rozmaite ich właściwości fizyczne.
Z takiego punktu wyjścia autor wyprowadza wizję świata mieniącą się
pomysłami, których bogactwa nie sposób jest opisać. Starożytny dualizm
Materii i Formy determinuje określone stosunki społeczne, bo przecież
tak samo jak świata nieożywionego, dotyczy też ludzi. Mamy więc kratistosów – ludzi, którzy swoją siłą oddziaływania na Formę (czyli anthosem)
potrafią wpływać na wygląd świata wokół siebie oraz zachowania
i charakter ludzi w swoim otoczeniu, w ten sposób kształtując całe kraje
i społeczeństwa. W efekcie odmiennej konstrukcji społecznej powstał
zupełnie inny kształt polityczny i cywilizacyjny świata. Jednak
w zasadzie nie jest możliwe określenie odpowiadającego fabule momentu
w „realnej” historii. Wiadomo, że mamy XII wiek po upadku Rzymu (co
dawałoby XVII wiek n. e.), ale nie wiadomo kiedy upadł powieściowy Rzym
w odniesieniu do naszego kalendarza. Prawdziwość arystotelesowskiego
rozumienia świata pociągnęła za sobą dominację kultury greckiej, co
odbija się w języku, pełnym greckich i grekopodobnych terminów. I przede
wszystkim dualizm Formy i Materii powoduje zupełnie alternatywną budowę
świata fizycznego. Choćby ogień, będąc jednym z Żywiołów, służy jako na
wpół dynamiczne tworzywo, które po ukształtowaniu go odpowiednią Formą
sprawdza się np. jako budulec elementów zbroi. To tylko przykłady, bo
złożoności Dukajowego świata nie da się ogarnąć w kilku zdaniach
recenzji. I nie ma potrzeby zbyt wiele ujawniać, bo jego odkrywanie
daje dużo czytelniczej radości.
W świecie tym spotkamy Hieronima
Berbeleka, kupca o myląco zabawnym nazwisku (celowo!), który niegdyś był
wielkim dowódcą wojskowym (strategosem), aż do swojej wielkiej
klęski w bitwie z Nieprzyjacielem. Wraz z nim weźmiemy udział
w afrykańskim safari na budzące grozę tereny Materii nieuporządkowanej
żadną Formą. Odwiedzimy przesławną Bibliotekę Aleksandryjską (nadal
stoi!), historyczny Pergamon, potężną metropolię handlową u ujścia Renu
i szlachecki gród Ostróg w kraju Vistulii (brzmi znajomo). Będziemy
świadkami wielkiej geopolitycznej intrygi oraz operacji wojskowej
rozpiętej na trzech kontynentach, od Egiptu aż po Ural. Niekiedy Dukaj
puszcza czytelnikowi oko w postaci nawiązań a to do Lalki, a to do W pustyni i w puszczy
(„Znacie to? No to posłuchajcie po mojemu...”), ale przede wszystkim
prowadzi swoją własną opowieść o dojrzewaniu i samopoznaniu. Na
szczęście ani kolosalna szczegółowość wykreowanego przez Dukaja świata,
ani epicka uroda i rozmach narracji nie przytłaczają indywidualnej
historii pana Berbeleka, samej w sobie niebanalnej i intrygująco
wieloznacznie zakończonej (Dukaj: „Prawidłowych interpretacji jest
kilka; taki był zamysł. Na torturach nikt ze mnie nie wyciągnie egzegezy
„oficjalnej”. Po to jest tekst, żeby go samodzielnie rozwiązywać –
autor to okoliczność przygodna, niekonieczna”). Po drodze napotkamy
wiele smaczków, zaskakująco celnych obserwacji, stwierdzeń dających do
myślenia (mimo całej różnicy światów!) i parę świetnie napisanych
dialogów (choćby: „- Nie zabijaj, mam żonę i dzieci! – To oferta czy
groźba?”). I mimo, że jest to powieść wymagająca, zwłaszcza z początku,
sporego natężenia uwagi - zresztą jak przy poznawaniu każdego nieznanego
świata – to Dukaj tak wciągająco opowiada, tak sugestywnie narzuca
swoją Formę, że od Innych pieśni oderwać się nie sposób. Kończy
się je z autentycznym żalem, że to „już”. Ale też z uczuciem
czytelniczej sytości, bo wraca się ze świata wykreowanego przez
niespotykanie bujną wyobraźnię i oszlifowanego piekielną inteligencją.
Na dodatek opisanego językiem, który zdumiewa kreatywnością i jest
arcydziełem samym w sobie.
Ode mnie: 5,5 / 6
Jacek Dukaj, Inne pieśni. Kraków : Wydawnictwo Literackie, 2008.
Tekst może stary ale jary. Jestem pełna podziwu, bo ja na próbach opowieści o "Innych pieśniach" Dukaja poległam już przy pierwszym zdaniu. Po Twoim tekście nabrałam zaś ochoty na powtórkę. ;-)
OdpowiedzUsuńHej, miło Cię zobaczyć w moim zakątku :) Mnie Dukaj kupił "Lodem", a "Inne pieśni" przeczytałem trochę z rozpędu - i warto było, bo to facet niebywałej wyobraźni. Półżartem uważam, że jeśli ktoś z obecnego średniego pokolenia polskich pisarzy dostanie Nobla, to właśnie on. No chyba, że Dehnel gdyby z wiekiem nauczył się więcej skreślać (ma potencjał na wielkość, ale na razie zbyt często leje wodę w swoim barokowym stylu - cóż, jeszcze jest względnie młody). Spróbuj powtórki, mam przypadek koleżanki, która za moją namową sięgnęła po książkę zaczynaną wcześniej trzykrotnie - no i w końcu za czwartym razem łyknęła, wsiąkła i ciężko się zachwyciła. Różnie to bywa :) Pozdrowionka.
UsuńDziękuję za miłe powitanie. :) Ja w Dukaja wpadłam przez "Katedrę" - najpierw filmową, potem literacką. A kiedy mój brat - zagorzały wielbiciel tego pisarza - dowiedział się, że "Innych pieśni" nie czytałam wcisnął mi w rękę i... zapadłam na tę samą chorobę. Powtórka będzie na pewno! ;)
Usuń