Michaela
Crummeya (ur. 1965) odkrył dla polskich czytelników Michał Alenowicz, tłumacz i
założyciel Wydawnictwa Wiatr od Morza, w którym konsekwentnie publikuje kolejne
powieści Kanadyjczyka we własnych przekładach. Rzeka złodziei (2001)
była prozatorskim debiutem Crummeya, który miał wtedy na koncie dwa tomiki
poezji). Rozgłos przyniósł mu zabieg przeszczepienia latynoskiego realizmu
magicznego na grunt surowego klimatu Nowej Fundlandii w późniejszych Pobojowisku
i Dostatku, ale powieść debiutancka nie posiada żadnych wątków
nadprzyrodzonych. To książka ufundowana na surowym pięknie zimnej krainy,
zaludnionej szorstkimi ludźmi, na wskroś realistyczna, acz niepozbawiona iście
poetyckiego wyczucia stylu i wrażliwości. No i oparta na prawdziwej historii.
Opowieść Crummeya osnuta jest wokół tragicznych losów jednej z ostatnich przedstawicielek Beothuków, zwanych też Czerwonymi Indianami (barwili ciała orchą), których populacja wygięła ze szczętem w trzeciej dekadzie XIX wieku. Jej uprowadzenie i życie wśród białych osadników nowofundlandzkich jest nicią łączącą losy pewnego kapitana marynarki brytyjskiej Davida Buchana z rodziną rybaków z Zatoki Exploits (John Peyton senior i junior) oraz pracującą u nich kobietą, Cassandrą. A także z szeregiem mężczyzn, którzy pod przywództwem starego Peytona trudnią się połowem dorsza i polowaniami. Wobec napiętych relacji wzajemnie okradających się białych i Indian misja Buchana, polegająca na sprowadzeniu przedstawiciela plemienia Beothuków mającego pełnić rolę potencjalnego tłumacza i pośrednika między kulturami - to stąpanie po bardzo kruchym lodzie.
Trzeba
zaznaczyć, że kolonialna polityka brytyjska wobec czerwonoskórych miała zgoła
inny charakter niż to miało miejsce w USA. Dążono do pokojowej asymilacji
Indian, nawiązania kontaktu, a w późniejszych latach - rozwoju edukacji i
przysposobienia do nowych - nazwijmy je umownie cywilizowanymi - warunków życia
(opis takiego podejścia znajdziemy np. w Małym Bizonie Arkadego
Fiedlera). Jednakże o ile kurs rządowy, prowadzony przez kolejnych
nowofundlandzkich gubernatorów urzędujących w St. John's, był stosunkowo
łagodny, to - trzymając się marynistycznej metafory - płynęli oni po burzliwych
wodach zaognionych relacji pomiędzy rugowanymi ze swych ziem Indianami, a
napierającymi na nich osadnikami takimi jak Peytonowie, eksploatującymi
naturalne tereny łowów i połowów rdzennych mieszkańców. Obie strony od lat
pozostają na wojennej ścieżce jak przecinająca wyspę rzeka Exploits długa i
szeroka. Dlatego misja kapitana Buchana, wymagająca niebywałej delikatności,
szybko przyjmie nieoczekiwany i niechciany obrót, którego skutki przejdą do
historii Nowej Fundlandii jako ostatni akord obecności Beothuków na tej wyspie.
I zarazem kres ich istnienia w ogóle.
Miasto i port w St. John's (John William Hayward, 1811) (źródło) |
W tle przejmującej
opowieści Crummeya niewątpliwie rozbrzmiewa tren po ginącym ludzie, ale to nie
Beothukowie są wiodącym tematem Rzeki złodziei. Tragedia Indianki
nazwanej przez białych Mary (w istocie jej losy stanowią połączenie dwóch
kobiet o podobnych życiorysach) rozgrywa się nieco w głębi kadru, polaryzując postawy
zaangażowanych w nią białych, ujawniając skrywane latami emocje, zawiści,
tęsknoty. I to właśnie ta psychodrama rozpisana na grupę szorstkich, twardych mężczyzn i dwie kobiety, którym życie nie oszczędzało wyzwań i cierpień, znajduje się w centrum
uwagi. Autor Dostatku to mistrz powściągliwej subtelności
psychologicznej, niuansowania charakterów bez popadania w pustosłowie. Operuje
konkretem, znaczącym rekwizytem, oszczędnym dialogiem, bezbłędnie punktowaną
dramaturgią kolejnych kulminacji, po których - gdybyśmy mieli do czynienia z
filmem - raczej zapadałaby głucha cisza, niż rozbrzmiewała nawet najbardziej
dramatyczna muzyka. Przy czym kluczowe zwroty fabuły budowane są na intymnych
relacjach międzyludzkich, a nie spektakularnych akcjach. I im bardziej momenty
te są wyciszone, tym bardziej wstrząsają.
Wśród
mieszkańców tej niegościnnej, ale odurzająco pięknie opisanej krainy, zdarzają
się postaci szlachetniejsze, jak i te bardziej przesiąknięte złem, ale nie
zawsze jedno daje się odróżnić od drugiego, a bywa nawet, że kara grozi za
odruch miłosierdzia. Wielu nosi w sobie zadawnione, powodujące nimi krzywdy i
urazy, a ludzie duszą się we własnych samotnościach, bo w tej przysypanej
śniegiem krainie przytłumione są też uczucia, a odruchowa rezerwa niełatwo
ulega przełamaniu. My też wiedzę o bohaterach pogłębiamy stopniowo, jakby z
trudem odkopując ją spod warstw śniegu. Słowa dobywają się niechętnie i skąpo.
Często zbyt późno.
Wioska Beothuków nad rzeką Exploits (rys. John Cartwright, ok. 1768) (źródło) |
Ode mnie: 5,5 / 6
PS.
Zawodowa skrupulatność każe mi nadmienić, że - dzięki hojności mieszkającego w
Kanadzie polonijnego działacza Henryka Wójcika - WBP w Lublinie, obok
przekładów powieści Crummeya, posiada w swoich zbiorach także oryginalne
wydania Rzeki..., Pobojowiska i Sweetlandu. W przypadku
dwóch ostatnich tytułów - jako jedyna biblioteka w Polsce.
Jezioro Czerwonych Indian dzisiaj (fot. Edwin Neeleman) (źródło) |
Michael Crummey, Rzeka złodziei (River thieves) ; przełożył Michał Alenowicz. Gdańsk : Wydawnictwo Wiatr od Morza, 2016.
Tego autora mam na półce "Dostatek" - i klimat melancholii, a właściwie chłodu, tak mocno z niej bije, że nie umiem jej przeczytać.
OdpowiedzUsuńA mnie urzekł do reszty właśnie ten klimat, ale będę czytał chronologicznie, choć najchętniej przeczytałbym wszystkie cztery jego książki naraz :)
Usuń