Pogodny letni dzień.
Przytulone do ściany
drzewo i jego cień.
Wolę cień. Wysmagany
biczem trakt prosto leci
ku sadzawce, ku wodzie.
A ja patrzę na dzieci
bawiące się w ogrodzie.
Zapał w grach i wysiłek,
ich płacz nieutulony
przyszły świat zamąciły.
Choćby on był znajomy,
lecz czas bystry z natury
oślepł nagle po części
skutkiem palanta, w którym
nam dopisało szczęście. (...)
Nauczy je natura
tego, co sama wie,
co jak wiersze wykuła:
bieg czasu itd.
Dodadzą do liczby "100"
bluszczowe zawiłości,
jak nie wieczności, to
szukając stabilności.
Codzienne przekłamania
tak jak brzęczenie much
są nie do wytrzymania,
lecz wyostrzą im słuch.
Co srebro, co miedź, powie
im własny ząb najprościej.
Nauczy je listowie
szumieć głosem większości. (...)
Dzieci sączą sok, czasem
robią kleksy na trawie,
mnożąc się niby piasek,
który sprzyja zabawie.
Ich wzrok w tamtą dal sięga,
gdzie ręką zwiniętą w pięść,
lustra, które brał Stendhal
ze sobą, nie da się wnieść.
Rozwiną nasze zwyczaje,
cechy, głosy (przyroda
w tym wypadku znak daje,
że w cuda jest uboga).
Wysuną szczękę, pierś wypną,
zniekształcą obraz cały
swą złością, aby tylko
cofać się nie musiały.
Dzieci dążą do przodu,
do końca. Tak, jak tkanka
dla przedłużenia rodu
podda się, tak mieszanka
ułamka z zerem i błoto
z leukocytami, tak będzie
poddawać się krew, po to,
by uniknąć krzepnięcia.
To jest rola materii
w czasie - jak widać z tego -
by poddać, prawem serii,
Wszystko władzy Niczego.
Żeby zapełnić ogród
błękitnego marzenia,
własne cechy na powrót
na nicość się zamienia.
Tak na pustyni namiot
usłyszy tamburyny;
tak się w pośpiechu kawior
wrzuca do ultramaryny;
brudząc kartkę po słowie
przecinek, kropkę dasz;
tak bywa, gdy ktoś powie
"tylko ty" patrząc w twarz.
(czerwiec 1983, tłum. Katarzyna Krzyżewska)
Przytulone do ściany
drzewo i jego cień.
Wolę cień. Wysmagany
biczem trakt prosto leci
ku sadzawce, ku wodzie.
A ja patrzę na dzieci
bawiące się w ogrodzie.
Zapał w grach i wysiłek,
ich płacz nieutulony
przyszły świat zamąciły.
Choćby on był znajomy,
lecz czas bystry z natury
oślepł nagle po części
skutkiem palanta, w którym
nam dopisało szczęście. (...)
Nauczy je natura
tego, co sama wie,
co jak wiersze wykuła:
bieg czasu itd.
Dodadzą do liczby "100"
bluszczowe zawiłości,
jak nie wieczności, to
szukając stabilności.
Codzienne przekłamania
tak jak brzęczenie much
są nie do wytrzymania,
lecz wyostrzą im słuch.
Co srebro, co miedź, powie
im własny ząb najprościej.
Nauczy je listowie
szumieć głosem większości. (...)
Dzieci sączą sok, czasem
robią kleksy na trawie,
mnożąc się niby piasek,
który sprzyja zabawie.
Ich wzrok w tamtą dal sięga,
gdzie ręką zwiniętą w pięść,
lustra, które brał Stendhal
ze sobą, nie da się wnieść.
Rozwiną nasze zwyczaje,
cechy, głosy (przyroda
w tym wypadku znak daje,
że w cuda jest uboga).
Wysuną szczękę, pierś wypną,
zniekształcą obraz cały
swą złością, aby tylko
cofać się nie musiały.
Dzieci dążą do przodu,
do końca. Tak, jak tkanka
dla przedłużenia rodu
podda się, tak mieszanka
ułamka z zerem i błoto
z leukocytami, tak będzie
poddawać się krew, po to,
by uniknąć krzepnięcia.
To jest rola materii
w czasie - jak widać z tego -
by poddać, prawem serii,
Wszystko władzy Niczego.
Żeby zapełnić ogród
błękitnego marzenia,
własne cechy na powrót
na nicość się zamienia.
Tak na pustyni namiot
usłyszy tamburyny;
tak się w pośpiechu kawior
wrzuca do ultramaryny;
brudząc kartkę po słowie
przecinek, kropkę dasz;
tak bywa, gdy ktoś powie
"tylko ty" patrząc w twarz.
(czerwiec 1983, tłum. Katarzyna Krzyżewska)
Brodski na obozie pionierskim, 1948 |
Komentarze
Prześlij komentarz