Przejdź do głównej zawartości

Nie chodzi o umieranie, tylko o życie (Larry McMurtry, "Na południe od Brazos")

Ta książka w USA traktowana jest jak współczesny klasyk: wymieniana obok Zabić drozda i Gron gniewu jako jedna z najlepszych powieści-laureatek Pulitzera, uznawana w wielu rankingach za najlepszy literacki western, w Teksasie wielbiona jako stanowa epopeja, niczym w Georgii Przeminęło z wiatrem. Podobnie oparty na niej miniserial, jako bodaj jedyny w historii western telewizyjny, zestawia się nie z Bonanzą, ale z dziełami Forda, Penna, Peckinpaha i Eastwooda. Jej pierwsze polskie wydanie 26 lat temu przeszło bez większego echa, podobnie jak emisja miniserialu. Zdobyła jednak niewielkie, ale wierne grono wielbicieli. Zresztą obojga płci, bo jak na silnie konwencjonalny gatunek jest to powieść wyjątkowo uniwersalna.


Pozornie historia jest prosta: oto dwóch starzejących się emerytowanych Texas Rangers postanawia udać się z wielkim stadem bydła z Teksasu, gdzie niemal bezczynnie przeżyli ostatnie 10 lat, do Montany, gdzie czekają dziewicze pastwiska, regiony nieskażone jeszcze cywilizacją. Ich podróż angażuje na różne sposoby szereg bohaterów, przez co opowieść od kameralnego prologu rozszerza się do wielowątkowej, epickiej formy. W tym gronie nie zabraknie szeryfa ścigającego słynnego bandytę, pięknej kobiety niezbyt ciężkiego prowadzenia, hodowców bydła i koni, łowców bizonów, okrutnych Indian i oczywiście pokaźnej gromady kowbojów. Słowem - pełny przekrój westernowej menażerii. To nagromadzenie stereotypowych figur to tylko wyjściowa gra z czytelnikiem, gdyż żadna z postaci nie jest taka, na jaką na pierwszy rzut oka wygląda.

— Call, kiedy byłeś najszczęśliwszy? — spytał Augustus.
—  Z jakiego powodu?
—  Że żyjesz i jesteś człowiekiem, wolnym mieszkańcem Ziemi.
—  Trudno wybrać jakąś jedną chwilę.
— Ja nie mam z tym żadnych trudności. Najszczęśliwszy byłem właśnie tam, nad tym strumykiem. Spudłowałem i straciłem kobietę, ale słodkie były to czasy.

Warto pamiętać, że McMurtry to doświadczony autor powieści obyczajowych, na czele z klasykiem melodramatu - Czułymi słówkami. Pisarz zbyt wyrafinowany, by zatrzymać się na poziomie prostej przygodowej opowieści o westernowym spędzie. Meandrująca narracja, chętnie zbaczająca w dygresje, koncentruje się w rzadko spotykanym w tym gatunku stopniu na wnikliwych portretach bohaterów, uwikłanych w uczuciowe zależności i pułapki, tłumiących niemożliwe do wyrażenia emocje. Marzenia i tęsknoty pchają zarówno kobiety jak i mężczyzn do podejmowania decyzji o trudnych do przewidzenia konsekwencjach. Warto podkreślić, że wyczuwalny liryzm tych wątków nie osuwa się nigdy w melodramat. McMurtry w charakterystyczny dla siebie sposób niewesołą treść równoważy subtelnym humorem. Ciepło, z jakim portretuje swoich bohaterów, uwaga jaką poświęca niuansom i sprzecznościom tkwiącym w człowieku, przekształca pozornie stereotypowe sytuacje w nasycone zrozumieniem głębokie historie, dalekie od banału. Opisuje przeżycia, w których mimo gatunkowego sztafażu może przejrzeć się każdy z nas.

Osnucie fabuły wokół spędu bydła to z kolei wdzięczny punkt wyjścia do przewartościowania westernowych mitów. I o ile rzeczywiście ma ono miejsce, bo McMurtry podważa sens wędrówki wobec jej rosnącej kosztów, to jednak zacięcie psychologiczne autora przesuwa ciężar opowieści z odwracania wzorców gatunkowych na ponadczasową opowieść o cenie płaconej za obsesyjną realizację marzeń. Wysokiej, ale mimo wszystko wartej zapłacenia, nawet jeśli okaże się ceną najwyższą. Ten i wiele innych drobiazgowo rozpisanych emocjonalnych wątków sprawiają, że epicki wymiar opowieści nie przytłacza jej kameralnego, wręcz intymnego wydźwięku. Obie płaszczyzny pozostają do końca w idealnej równowadze, napędzając się nawzajem. Nie bez przyczyny Jacek Dukaj określa McMurtry’ego mianem „mistrza storytellingu”.

Augustus rzucił na bufet złotą dziesięciodolarówkę, a gdy młodzie­niec po nią sięgnął, znienacka wyciągnął rękę, złapał go za włosy i trzasnął twarzą o blat, nim tamten zdążył zareagować. Następnie szybkim ruchem wyciągnął swego ogromnego colta. Kiedy barman podniósł głowę, ukazując złamany nos, z którego krew tryskała mu strumieniem na biały gors, znalazł się oko w oko z lufą rewolweru bardzo dużego kalibru.
— Prócz napitków poprosimy chyba jeszcze o odrobinę szacunku — powiedział Augustus. — Nazywam się kapitan McCrae, a to jest kapitan Call. Jeśli będzie pan łaskaw obejrzeć się za siebie, zobaczy pan nasze zdjęcia z czasów młodości. Jedną z rzeczy, których nie tolerujemy, jest opieszała obsługa. 

Swoista symbioza konwencji westernowej z wywiedzionym z melodramatu i powieści psychologicznej pogłębionym ładunkiem emocjonalnym, wzbogacona wiedzą o opisywanym środowisku kowbojskim (wszak McMurtry to potomek teksaskich ranczerów), pozwoliła przekształcić klasyczne gatunkowe motywy w uniwersalną opowieść o zmaganiu z losem, odpowiedzialnością, miłością i przemijaniem. Paradoksalnie też spod historii, w której nie brak gwałtownych zgonów, przebija - głównie poprzez mistrzowsko wykreowaną postać Augustusa McCrae - wielka afirmacja życia we wszystkich jego, niełatwych nieraz do akceptacji, przejawach. Augustus, "kwintesencja męskości w stylu hemingwayowskim" (jak go trafnie określił Tomasz Jopkiewicz), to jedna z tych kreacji, które zapisały się trwale w historii literatury amerykańskiej, jak Philip Marlowe, Atticus Finch czy Randle Patrick McMurphy. Grający go w miniserialu Robert Duvall uważa Augustusa za swoją najlepszą rolę i postać na miarę Hamleta.

Dobrze się stało, że po ponad ćwierćwieczu ta opowieść ponownie trafia do rąk polskiego czytelnika. Jest szansa, że – niesłusznie zapomniana – odzyska swoje miejsce w pejzażu literatury amerykańskiej widzianym znad Wisły. Niebywale staranna nowa edycja, idealnie trafiająca oprawą graficzną w nastrój powieści i pogłębiająca wrażenie autentyzmu, oddaje jej należytą sprawiedliwość.


Larry McMurtry, Na południe od Brazos (Lonesome Dove) ; tł. Michał Kłobukowski. Wyd. 2. Czerwonak : Wydawnictwo Vesper, 2017.




Komentarze

  1. Cóż mogę powiedzieć. Wizytom u Ciebie zawdzięczam to, że "Na południe ...", choć jeszcze w starym wydaniu, mam już za sobą. I zgadzam się, że to monumentalna, miejscami porywająca, ale mająca też słabsze momenty, powieść : Jako całość, wspaniały portret amerykańskiego Zachodu, który odchodzi w niebyt, w postaci w jakiej znali go Indianie i pierwsi biali stawiający tam kroki.
    Przeczytałem też "Syna" Meyera, a teraz kontynuuję temat lekturą Gwynne'a ("Imperium księżyca ...") i dochodzę do wniosku, że trzeba było od niego zacząć, a tę pierwszą sobie darować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatecznie mogę się zgodzić, ze "Brazos" miewa słabsze momenty, jednak relatywnie znikomą ilość :) A "Syn" mi się podobał - choć jako całość nie wytrzymuje porównania i w sumie trudniej się klei. Najlepsze partie to oczywiście narracja Eli'ego.
      Po "Imperium" polecam "Serce wszystkiego co istnieje", zbliżony poziom (choć też pół oczka niżej).
      Ogólnie nieprawdopodobnie się cieszę, że dzięki całej tej hecy ileś-tam osób pozna "Brazos". Jeszcze 5 lat temu było to dla mnie zupełnie nieprawdopodobne.

      Usuń
  2. Już jest i u mnie, ale postanowiłem sobie zostawić ten rarytas na grudzień, kiedy najlepiej czyta mi się takie cegiełki perełki. Świetna recka. A jako że jestem tu po raz pierwszym to serdecznie się witam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, dzień dobry :) Ja do tej książki najczęściej wracam w wakacje, świetnie komponuje mi się z letnim otoczeniem Roztocza, gdzie ją zwykle zabieram. A skądinąd czasem zazdroszczę ludziom, którzy będą to czytać po raz pierwszy ;)

      Usuń
    2. Na wakacje, ze względu na klimat, na pewno nadaje się też świetnie. Dla mnie natomiast jest to okres największego rozkojarzenia i wyluzowania, bo fajna pogoda, bo więcej się przebywa poza domem i robi inne rzeczy, toteż te skupienie mniejsze i lepiej się czyta coś lżejszego. A tutaj spodziewam się lektury na poziomie Steinbecka czy McCarthy'ego, czyli zapowiada się uczta. Bartek Zujewski z Vesperu już i tak mnie dostatecznie mocno nakręcił na tę książkę. :)

      Usuń
    3. Taka ciekawostka a propos Cormaca - w Stanach istnieje spór co do tytułu najlepszej powieści westernowej między zwolennikami "Krwawego Południka" a miłośnikami "Brazos". Ogólnie podsumować można tak, że "Południk" jest wdzięczniejszym polem do badań akademickich (zaszyfrowany symbolizm, paralele z Melvillem, Conradem itp., nawet tropy kabalistyczne), a "Brazos" to powieść "dla ludu" - jej wymowa realizuje się w emocjach i sztuce opowiadania. Jakkolwiek nie jest wyprana z tropów i nawiązań sięgających nawet starożytności, o których wspominam w kilku miejscach posłowia.
      Ja osobiście z twórczości Cormaca ponad "Południkiem" stawiam Trylogię Pogranicza, traktowaną jako całość. Ale i tak ciut niżej niż "Brazos" :)

      Usuń
    4. Nie wiedziałem o tym. Ale ja na szczęście nie będę miał problemu z obraniem jakiegoś obozu, bo jestem stąd i mogę równie dobrze uwielbiać obie książki. :) Ale ciekawostka spoko. Trylogii Cormacka nie czytałem jeszcze.
      A propos jeszcze "Brazos". W sobotę byłem na targach w Kato i podszedłem do stanowiska Vesperu, niestety nie zastałem tam Bartka, ale jego dwóch kolegów i jednym nawet nawiązałem dyskusję o tym. Musiałem zobaczyć (mimo że mam już w domu) stosik tych piękności w jednym miejscu. I powiem Ci,że odbyłem najdłuższą w życiu rozmowę o samym tylko wydaniu. :D Wspominając przy tym m. in. Ciebie jako współautora przygotowania, bo patrzeliśmy wspólnie jeszcze na te foto. Piękne ta książka, ale jak widzę jej rozmiar to zaraz nasuwa mi się na myśl, że przydałoby się jeszcze miękkie, mniejsze wydanie, jak książka spotka się ze sporym zainteresowaniem po recenzjach i ludzie będą chcieli sięgnąć.

      Usuń
    5. Bartek gdzieś wspominał na FB, że miękka być może będzie wyjdzie, może jak będzie dodruk - w każdym razie jest rozważana. No i jakby miała być z 8-10 zł tańsza, to też jest argument "za".
      Mnie rozmiar lekko zaskoczył, ale to też wynikło z estetyki składu - czcionka komfortowa, relatywnie spora interlinia, to wszystko pięknie wygląda dzięki nieoszczędzaniu, ale w sumie sporo papieru wyszło. Z kolei w rozbiciu na dwa tomy to może by kosztowało setkę, kto wie... Tak czy inaczej w mojej opinii wydawnictwo stanęło na poziomie zadania pod każdym redakcyjnym względem, nawet papier nie jest biały, tylko taki odrobinę ecru. Z fotografii jestem też ogromnie zadowolony - to był dobry pomysł, udanie zagrało połączenie archiwaliów i fotosów, a cytaty w podpisach skleiły to z powieścią tak jak chciałem. Chociaż... dopóki nie zobaczyłem gotowego tomu, to miałem chwilami wątpliwości czy tego nie przekombinowuję, głównie te cytaty-podpisy. Ale chyba jednak nie.

      Usuń
    6. Ale 8-10 w przypadku miękkiej to chyba wielu więcej nie skusi. To musiałby być format mniejszy przede wszystkim tak, żeby zeszło z ceny o 20-25. A to jest jak najbardziej do zrobienia, bo czcionka może być mniejsza. Tylko to wtedy takie mniej ekskluzywne wydanie. I wydaje mi się (ten kolega z Vesperu chyba też o tym wspominał), że oni się na to dopiero zdecydują po kilku tygodniach, jak zweryfikują sprzedaż tego. Bo jak będzie mała no to w sumie logiczne, że nie ma sensu się w to pchać z miękkimi.
      No pod względem wydania to chyba tylko tam tasiemki w formie zakładki brakuje, bo bez tego wszystko jest idealne. Świetna ta wyklejka! Bardzo mi się podoba ogólnie ta sepia, nadaje klimatu jeszcze lepiej. :)

      Usuń
  3. Bardzo dobra recenzja. I u mnie już stoi na półce. Jak tylko ogarnę Kingi, to biorę się za tę cegiełkę - także po raz pierwszy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytam, czytam - "knigi", aha, ok, ale jakie, kruca, knigi - a tu Kingi :)

      Usuń
    2. Knigi napisane przez Kinga :)

      Usuń
  4. W swojej obszernej i wnikliwej analizie, umieszczonej na końcu nowego wydania, tłumaczysz, o co chodziło z tą łacińską maksymą, pojawiają się i winogrona - i to było tym, czego mi brakowało. Ostatnimi brakującymi puzzlami :) Wciąż myślę sobie o tych "winogronach"....raz mi to idealnie pasuje, a innym - coś zgrzyta (ale to pewnie efekt subiektywnych wrażeń nakładających się na literacką teorię).
    I tak - udało Ci się z powyższą recenzją; jest zwięźle i analitycznie, bez emfazy (pewnie było ciężko, co? :P ).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za tymi winogronami trochę musiałem połazic po necie, zanm znalazłem źródła - najgorzej było z identyfikacją "Juwenilów" :) Tam jest zresztą mój drobny błąd przy tym Rzymianinie, bo daty jego życia podane są "I-II w. p.n.e.", a powinno być "II-I w. p.n.e." (przed naszą erą liczymy od tyłu). Taki detal, zresztą tam jest jedna nieścisłość także w tekście książki, a w posłowi jedno przeoczenie w części historycznej, ale dotyczy rzeczy, o której dowiedziałem się w ostatniej chwili; znane mi źródła nie wspominały nawet śladowo o tym tropie. Informacja o tym czymś istnieje tylko w jednej publikacji i dotarłem do niej zbyt późno. Może kiedyś napiszę o tym suplement do posłowia. :)

      Usuń
  5. A ja zaczęłam czytać tę książkę totalnie nie mając pojęcia, za co się biorę :D Dopiero po jakimś czasie zakumałam, że to książka, na podstawie której był genialny miniserial, który oglądałam iks lat temu :D

    Cóż, rozczarowania nie było: powieść jest fantastyczna i właściwie do niczego nie mogę się w niej przyczepić. Wsiąkłam w nią bez reszty i dość smutno mi było, kiedy się skończyła. Nie wiem, czy jeszcze do niej wrócę. Raczej nie. Chyba niesie za sobą za duży ciężar, żebym czytała to w ramach wakacyjnego czy tam innego relaksu.

    Acz tak czy owak korci kupić to nowe wydanie (czytałam egzemplarz biblioteczny), tak po prostu żeby mieć. I móc mówić ludziom, że świetne. xD

    OdpowiedzUsuń
  6. Do "Lonesome Dove" dotarłem dzięki temu blogowi. Entuzjastyczne opinie w internetach zachęciły mnie do sięgnięcia po McMurtry'ego (tym bardziej, że dostępne jest nowe, bardzo piękne, wydanie książki). Z recenzji wynikało, że będę miał do czynienia z "wielką literaturą", "fantastycznymi, żywymi postaciami", "epickim arcydziełem". Czytam zatem i oczom nie wierzę - nie okłamali mnie! Mamy do czynienia z wielką literaturą, fantastycznymi, żywymi postaciami, epickim arcydziełem. Konstrukcja jest perfekcyjna (splatanie się wątków ze sobą, momenty "spokojniejsze" kontrapunktowane spektakularnymi akcjami), bohaterowie świetnie zarysowani, a historia opowiedziana jest w sposób mistrzowski. Zachwycająca książka.

    Polskie tłumaczenie jest świetne, choć mam drobne zastrzeżenia: tytuł (całkiem dobry, choc lepszy byłby oryginalny, ale w posłowiu sprawę wyjaśnia gospodarz bloga) oraz nazwa oddziału Texas Rangers, przełożona (i stosowana konsekwentnie) jako Ochotnicy z Teksasu. Szkoda, że w nowej edycji nie powrócono do nazwy oryginalnej (lub do wersji Strażnicy z Teksasu, zakorzenionej już w naszym języku).

    Na koniec prośba do p. Michała, który z wydawnictwem Vesper jest w dobrej komitywie:), o lobbowanie na rzecz wydania całej tetralogii McMurtry'ego w Polsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesz się, ze się podobało. Ja z latami nadal odkrywam nowe mądrości "LD", ostatnio najmocniej przeglądam się w relacjach Augustusa i Klary... Na tłumacza oczywiście wpływu nie mam, na politykę wydawnictwa również, ale wznowienie "Ostatniego seansu filmowego" daje nadzieję, że w temacie McMurtry'ego nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa!

      Usuń

Prześlij komentarz