UWAGA! WARNING! ACHTUNG! ВНИМАНИЕ!
- ARTYKUŁ ZAWIERA KRYTYCZNE SPOILERY
POWIEŚCI I FILMÓW "NA POŁUDNIE OD BRAZOS" I "OSTATNI SEANS FILMOWY"
Larry McMurtry z mistrzowską precyzją opisuje umieranie ludzi i agonię tradycji. Ale ani cynizm, ani rozpacz w jego utworach nigdy nie triumfują.
Jednym z najbardziej wstrząsających fragmentów powieści "Na południe od Brazos", a także jej telewizyjnej adaptacji, jest długie konanie Augustusa McCrea. Augustus /w filmie gra go Robert Duvall/, przebiegły i waleczny "człowiek prerii", zostaje zraniony w przypadkowej potyczce z Indianami. I McCrea umiera - rezygnując z możliwości ratowania życia kosztem kalectwa. Umiera dumnie, załatwiając wszystkie sprawy, które uważa, iż muszą być załatwione. Zroszoną potem, wykrzywioną wysiłkiem, ale i zdecydowaną twarz Duvalla zapamiętuje się na długo. Odbija się w niej odczucie nieuchronności zdarzeń i hamowane wzruszenie. Oto znak firmowy McMurtry'ego zwanego przez krytykę "pisarzem, który z westernu uczynił literaturę". Na czym polega oryginalność jego twórczości i tajemnica sukcesu?
|
"Hud, syn farmera": Paul Newman i Melvyn Douglas |
Pozornie McMurtry należy do licznej rzeszy
tych, którzy odnieśli sukces gorzko przewartościowując
westernowy mit. Ale to przewartościowanie
nie było nigdy jednoznaczne ani radykalne.
W pisarstwie McMurtry'ego zawsze był
przecież silny ton tęsknoty za odchodzącym mitem
surowych, prostych, pionierskich wartości.
Jeszcze na długo przed powstaniem najgłośniejszej
i chyba najważniejszej jego powieści, wyróżnionej
Nagrodą Pulitzera -
"Na południe od Brazos" /Lonesome Dove, 1985/, pisarza nurtowały
już te właśnie kwestie. W 1961 roku powstała
powieść
"Horseman, Pass By", która rok
później doczekała się głośnej filmowej wersji
"Hud, syn farmera" w reżyserii Martina Ritta z
Paulem Newmanem w roli tytułowej. Hud to syn
teksaskiego ranczera-magnata /Melvyn Douglas/.
Ojciec, który jest swoistym uosobieniem
przeszłości, patrzy bezsilnie na coraz szybszą zagładę
"swojego" świata. Hud buntuje się przeciw
ojcu, którego autorytet przytłacza go, bezsilność
doprowadza do wściekłości. A jednocześnie zaś
chyba skrycie ojca podziwia. Sam Hud żyje w
świecie, gdzie pozostały tylko ułomki dawnych
wartości, gdzie brutalny kult pieniądza i użycia
zastępuje archaiczny kodeks pionierów. Nie potrafi
opuścić Teksasu, czuje, że należy do tego
miejsca, które wydaje mu się najgorszym z najgorszych.
Tkwi więc zrozpaczony, coraz bardziej
wściekły, ale w jakiś dziwny sposób szczęśliwy.
"Huda" wkrótce po premierze odczytywano jako
okrutne requiem dla świata, który bezpowrotnie
odszedł. Ale sprawa nie wydaje się taka prosta.
|
"Ostatni seans filmowy": Timothy Bottoms i Ben Johnson |
To, co umiera, zawsze pozostawia ważne ślady
- powiada McMurtry. Western jako gatunek
nie ma prawie nic wspólnego z realizmem. Nie
w tym tkwi jego siła - tkwi ona w możliwości
tworzenia rzeczywistości mitycznej - taką myśl,
wydawałoby się, oczywistą, wypowiedział kiedyś
McMurtry. I jego pisarstwo - tak konkretne,
zmysłowe, otwarte na realistyczny szczegół,
często boleśnie bezpośrednie oraz błyskotliwie
ironiczne - tę prawdę potwierdza. Ale w sposób
szczególny. Dobrze to widać w dwóch filmach
opartych na prozie McMurtry'ego. W słynnej
adaptacji z 1971 roku nie mniej słynnej powieści
napisanej pięć lat wcześniej - "Ostatni seans filmowy",
wyreżyserowanej przez Petera Bogdanovicha,
dał McMurtry portret gnuśnej, teksaskiej
prowincji z lat 50. Portret okrutny i jednocześnie
pełen wyrozumiałości. Jedną z najważniejszych
postaci, autorytetem dla dorastających
chłopców, jest tu niejaki Sam Lew, stary i chory
właściciel sali bilardowej. Ma on w sobie niepokojącą
charyzmę, związaną nie tylko z otaczającą
go aurą śmierci - Sam jest chory, w końcu
umiera cicho, gdzieś poza kadrem. Odczuwamy
to jako wielką stratę. Sam bowiem jest kimś wyjątkowym
- to żywe wcielenie i wspomnienie
mitu. Kiedyś, dawno temu, był kowbojem,
dlatego nawet teraz, stary i sterany, ciągle
ma w sobie coś z szorstkości człowieka
prerii. Sam patrzy przenikliwie i uczy
chłopców oceniać sprawy według jasnych
kryteriów, wśród których lojalność i
przyjaźń są najistotniejsze.
Pamięć o Samie będzie trwała wśród
jego młodych przyjaciół i wywrze
na nich większy wpływ niż
sami skłonni byliby przyznać.
Może to właśnie
w dużej mierze
duch Sama
skłoni ich do
tego, by
ocalili swoją przyjaźń. Nie bez znaczenia będzie
też fakt, że w zamykanym właśnie kinie
bohaterowie obejrzą "Rzekę Czerwoną" Howarda
Hawksa z Johnem Waynem i Montgomerym
Cliftem. Odchodzący w przeszłość mit
niepostrzeżenie wywiera jednak swój wpływ
nawet na tych, którzy go coraz bardziej lekceważą.
|
"Montana": Lea Thompson i Richard Crenna |
Podobną sytuację przedstawia McMurtry w
telefilmie "Montana" /1990, reżyser William A.
Graham/ zrealizowanym na podstawie jego oryginalnego
scenariusza. Tu swoistym odpowiednikiem
Sama Lwa jest farmer grany przez Richarda
Crennę. Znowu mamy tu charakterystyczną
dwoistość - bohater grany przez Crennę
jest na pozór nieodpowiedzialnym błaznem, starzejącym
się mężczyzną, broniącym się przed
rzeczywistością. A rzeczywistość Montany to
przede wszystkim przemysłowe farmy i nowoczesne,
bezduszne, rolniczo-hodowlane kombinaty
zastępujące rancza z całym ich tradycyjnym
rytuałem pracy. Walka z tym stanem rzeczy
jest skazana na klęskę. I tym razem bohater
McMurtry'ego umiera, ale odchodząc
pozostawia za sobą
pamięć, która trwa wśród
żyjących.
|
"Na południe od Brazos":
Robert Duvall i Tommy Lee Jones |
W utworach
McMurtry'ego
rozegranych już
ściśle w realiach
Dzikiego Zachodu
powracają podobne motywy jak w "westernach
współczesnych", tyle że w charakterystycznym
odwróceniu, niemalże lustrzanym odbiciu. Najoczywistszym
przykładem są powieść i serial
"Na południe od Brazos". Klasyczny temat i
epicka narracja oraz, na pozór, obrazoburcza i
demitologizująca treść. Fabuła "Na południe od
Brazos" spełnia eksploatowaną od lat westernową
formułę - jest to opowieść o pełnej niebezpieczeństw
wędrówce. Chodzi tu o wielki spęd
bydła z Teksasu do dziewiczej jeszcze Montany.
Ta wędrówka, prowadzona przez dwóch
dawnych teksańskich rangersów - Woodrowa
Calla /Tommy Lee Jones/ i Augustusa McCrea
/Robert Duvall/ - nie ma jednak w sobie nic z
triumfu, jest to właściwie droga ku klęsce.
Próżno szukać tu ducha dumnej zdobywczości,
czy spełnienia romantycznej nadziei na odzyskanie
"raju utraconego". Sami inicjatorzy
przedsięwzięcia traktują je bardzo sceptycznie.
Montana to nie raj, to tylko miejsce, gdzie już
za chwilę dotrze cywilizacja. Nie ma co się łudzić,
że powstanie tam życie oparte na doskonalszych,
surowych, pionierskich zasadach. A
cena wędrówki jest wysoka - śmierć, rozczarowanie,
fizyczne i psychiczne cierpienia. Mit rodzinnej
czy też przyjacielskiej solidarności "ludzi
na szlaku" też jest wątpliwy. Uczucia - silne
zresztą i szczere - zaślepiają. Ludzie przeznaczeni
sobie mijają się, przez lata nie umiejąc
wydostać się z psychologicznych i uczuciowych
pułapek. Czyż byłby więc to "czarny"
obraz, rozprawa o kłamstwie mitu? Nie - ponieważ
ten mit jednak pozostaje. Bierze się z godności
życia na szlaku i z godności umierania.
Albowiem śmierć jest, wbrew pozorom, heroiczna
i stanowi dopełnienie swoistego, honorowego
kodeksu. Taka jest śmierć Augustusa
człowieka, który chce uporządkować sprawy
swoje i przyjaciół. Śmierć Murzyna-przewodnika
/Danny Glover/ niby absurdalna, też jest
w gruncie rzeczy heroiczna - w pełnym przemocy
świecie chciał on stosować się do ważnych
zasad. Zginął, ratując niewinne życie.
Wreszcie śmierć Jake'a Spoone'a, powieszonego
przez przyjaciół. Ale temu okrutnemu aktowi
sam Jake /Robert Urich/ nadaje sens, przyznając
rację surowemu wyrokowi. Złamał niepisany kodeks, uległ własnej słabości, uległ złu.
Śmierć jako ukoronowanie "wędrówki" ma
głęboki sens, także dla żyjących. Kodeks moralny
istnieje. Tyle tylko, że nie jest to kodeks
-jak w dawnych-westernach bywało - pełnych
wiary zdobywców. To twardy kodeks wędrowców,
dla których sama wędrówka staje się celem.
Duch walki, duch irracjonalnego zmagania
się z przeciwnościami pozwala owym wędrowcom
czuć, że żyją choćby przez chwilę
życiem pełnym. Oni wszyscy kierują się mitycznym
kodeksem Zachodu, o którym niechętnie
mówią, ale który dzięki ich postępowaniu
staje się rzeczywistością.
W bardzo różniących się od "Na południe
od Brazos", powieściach McMurtry'ego z Dzikiego
Zachodu - "Wszystko dla Billy'ego"
/1988/ i "Dziewczętach z prerii" /1990/ mamy
do czynienia z odmienną stylistyką, ale ze zbliżonym
punktem widzenia. Obydwa utwory
opowiadają - w przeciwieństwie do "Na południe
od Brazos" - o postaciach skrajnie zmitologizowanych.
|
"Dziewczęta z Dzikiego Zachodu": Sam Elliott i Anjelica Huston |
Pierwszy - o Billym Kidzie, drugi - o Calamity
Jane, Wild Billu Hickocku, Buffallo Billu.
U McMurtry'ego te postaci tracą swój mityczny,
ba, często nawet heroiczny wymiar. To żywi
ludzie pełni wad, nie zdający sobie przeważnie
sprawy, że stają się częścią legendy. W
"Dziewczętach z prerii" życie bohaterów jest
znaczone rozczarowaniem i umieraniem. Calamity
Jane, której życie wewnętrzne dobrze poznajemy
dzięki listom-monologom do wyimaginowanej
córki, jest postacią tyleż
trywialną, co tajemniczą. Czy jej skrajnie
"niehigieniczny" tryb życia ma głębsze przyczyny?
Czy rojenia o romansie z Hickockiem i
o córce to próba wypełnienia uczuciowej próżni?
Czy wreszcie - Calamity była hermafrodytą?
Otóż McMurtry drażniąc czytelników tymi
pytaniami, znowu je, swym zwyczajem, oddala,
unieważnia. Ważne jest co innego. Calamity
Jane nie dorastała wprawdzie do owego mitu,
ale i ona, i jej przyjaciele kierowali się paru
prostymi, cennymi zasadami wynikającymi z
wędrownego życia na Zachodzie. Nie zdradzić
przyjaciół i starać się im pomóc w potrzebie.
To czasem cenniejsze niż tandetny mit. Niestety,
tej wyrafinowanej, subtelnej i konsekwentnej
wizji McMurtry'ego nie zrozumieli zbyt
dobrze adaptatorzy powieści. Miniserial
"Dziewczęta z Dzikiego Zachodu" /l994/ Roda
Hardy' ego ześlizguje się w kierunku banalnego
melodramatu i monumentalizowania bohaterów.
Tak więc Calamity Jane /świetna Anjelica
Huston/ jest nie tylko "kobietą na szlaku", ale
przede wszystkim matką walczącą o odzyskanie
swego dziecka. Buffalo Bill, a zwłaszcza
Wild Bill Hickock nabierają zdecydowanie rysów
tradycyjnie upozowanych herosów.
Larry McMurtry nigdy nie przekracza granic
melodramatu, nie ucieka się do łzawych pocieszeń.
Jego wizja na pozór gorzka i demitologizująca,
jest w gruncie rzeczy optymistyczna.
Nakłady, jakie osiągają książki McMurtry'ego
i widownia, którą gromadzą filmy realizowane
według jego prozy, każą przypuszczać, że jego
wizja Zachodu, która jest zarazem po prostu
wizją świata, znajduje jednak zrozumienie.
Może dlatego, że tę gorzką i pozbawioną złudzeń
wizję przenika nadzieja. Nadzieja na to,
że w pełnym chaosu i zgiełku świecie nie można
wprawdzie uniknąć cierpień, ale można
uniknąć podłości. Trzeba tylko chcieć.
TOMASZ JOPKIEWICZ
("Film" 1995 nr 12, s 76-77)
Dziękuję Autorowi za udzielenie zgody na publikację tekstu. - MS
Bardzo dobry i ciekawy tekst. Nabrałem jeszcze większej ochoty na pozostałe książki McMurtry'ego - chociaż po samej lekturze i Twoim posłowiu i tak już mocno zostałem zachęcony. Liczę bardzo, że kiedyś się u nas pojawią w Polsce.
OdpowiedzUsuńKilka jest, choć w większości przypadków koszmar graficzny okładek może zrujnować odbiór i spowodować trwały uszczerbek na zdrowiu (zęby bolą, oczy krwawią, załamanie nerwowe itp.). Niezależnie od tego "Ostatni seans filmowy", "Wszystko dla Billy'ego" i "Dziewczęta z prerii" będę kiedyś recenzował, ale nie mam pojęcia kiedy. O "Horseman, Pass By" już pisałem - piękna książka, mogła by w końcu wyjść po polsku... No i nie ma oczywiście reszty o ferajnie z Lonesome Dove.
UsuńJa w sumie napisałem na skróty pisząc, że może kiedyś u nas, bo wiem, że część z tego u nas jest, ale chodziło mi właśnie też o wznowienie tego w dobrym wydaniu. Kto wie, może Vesper się szarpnie. Ale na razie bazują na klasyce fantastyki w tym roku, jak widzę. :)
UsuńBardzo ciekawy artykuł. Muszę w wolnej chwili ogarnąć ten miniserial, tym bardziej, że jest on chyba bardzo wiernym odwzorowaniem książki - mam rację?
OdpowiedzUsuńPierwszy akapit spowodował, że znów mnie bardzo mocno zakuło w serduchu... Nienawidzę tego momentu.
Bardzo miło, że autor zgodził się na publikację. Ciekawy artykuł. Ja muszę zaś w końcu wybrać kolejną książkę McMurtry'ego do przeczytania... Bo nie łudzę się wielce, że którekolwiek z filmów obejrzę w najbliższym czasie.
OdpowiedzUsuń