Proulx nie skupia się tylko na swoim głównym bohaterze, ale starannie obudowuje jego historię innymi ludźmi i specyficznym nowofundlandzkim folklorem. Tu zresztą każdy nosi w sercu ukryte drzazgi, o których dowiadujemy się z czasem - bądź całkiem jawne rany.
Ode mnie: 5,0 / 6
Na ucho:
Korzystałem z następujących wywiadów z Annie Proulx: Sara Rimer, At Home With: E. Annie Proulx; At Midlife, a Novelist Is Born, "The New York Times" z 23.06.1994; Katie Bolick, Imagination is everything. A Conversation with E. Annie Proulx, "The Atlantic" z 12.11.1997. Historię "Groote Beer" podaję za Wavetrain.com i Wikipedią. Księga węzłów C. W. Ashleya dostępna jest online na Archive.org.
Najlepsze wyjście wiedzie zawsze na wskroś.
(Robert Frost)
Jeśli wierzyć wywiadom Annie Proulx z tamtego okresu, Kroniki portowe (1996), które przyniosły jej Nagrodę Pulitzera, wzięły się z potrzeby odreagowania przygnębiającej wymowy wcześniejszej powieści Pocztówki. Struktura Kronik... jest zresztą dość przejrzysta i mniej więcej od połowy wiadomo w którą stronę zmierza, ale też ta opowieść o nieudaczniku, który zmieniając otoczenie usiłuje wyzwolić się z toksycznego dziedzictwa, miała być w pewien sposób archetypiczną historią o tym, że z każdego piekła można się wydobyć, a każdy wart jest tyle samo co inni, nawet jeśli trudno mu w to uwierzyć. Zauważalna prostota w nakreśleniu postaci ciąży w stronę przypowieści bardziej niż w stronę realistycznego dramatu. To samo dotyczy kluczowych rozwiązań fabularnych. A jednak te rozwiązania - o dziwo - całkiem dobrze się sprawdzają.
Dzieje się tak dlatego, że Proulx nie koncentruje się tylko na swoim głównym bohaterze (Quoyle pozostaje w zasadzie bezimienny, poznajemy tylko inicjał jego imienia), ale starannie obudowuje jego historię innymi ludźmi i specyficznym nowofundlandzkim folklorem. Zresztą początkowo można złapać się na tym, że nasz "przegryw" drażni tępą bezwolnością. Ba - nawet kluczowa decyzja o wyjeździe do Kanady zostaje w zasadzie podjęta za niego przez energiczną ciotkę. Dopiero z czasem uczymy się Quoyle'a akceptować, w miarę tego jak wrasta w nowe środowisko portowego miasteczka. Praca w redakcji niewielkiej miejscowej gazety (w opisie której Proulx korzystała zresztą z własnych doświadczeń), to dla niego próba ognia - ma za zadanie opisywać wypadki samochodowe, a w takowym zginęła jego żona. Właściciel gazety Jack Buggitt jest jednak człowiekiem mądrym i szybko orientujemy się, że przydzielone podwładnym tematy uderzają w ich najskrytsze traumy, umożliwiając ich wewnętrzne przepracowanie. Dopiero po konfrontacji z przeszłością Quoyle będzie gotów przebudować obraz samego siebie, a w końcu - zająć się swoim nowym życiem. Symbolicznym wyrazem zmiany jest objęcie kolumny "Kronika portowa" zamiast tej o wypadkach. Tu zresztą każdy nosi w sercu ukryte drzazgi, o których dowiadujemy się z czasem - bądź całkiem jawne rany - jak sam Jack Buggitt, który po utonięciu syna obsesyjnie patroluje przybrzeżne wody.
Dzieje się tak dlatego, że Proulx nie koncentruje się tylko na swoim głównym bohaterze (Quoyle pozostaje w zasadzie bezimienny, poznajemy tylko inicjał jego imienia), ale starannie obudowuje jego historię innymi ludźmi i specyficznym nowofundlandzkim folklorem. Zresztą początkowo można złapać się na tym, że nasz "przegryw" drażni tępą bezwolnością. Ba - nawet kluczowa decyzja o wyjeździe do Kanady zostaje w zasadzie podjęta za niego przez energiczną ciotkę. Dopiero z czasem uczymy się Quoyle'a akceptować, w miarę tego jak wrasta w nowe środowisko portowego miasteczka. Praca w redakcji niewielkiej miejscowej gazety (w opisie której Proulx korzystała zresztą z własnych doświadczeń), to dla niego próba ognia - ma za zadanie opisywać wypadki samochodowe, a w takowym zginęła jego żona. Właściciel gazety Jack Buggitt jest jednak człowiekiem mądrym i szybko orientujemy się, że przydzielone podwładnym tematy uderzają w ich najskrytsze traumy, umożliwiając ich wewnętrzne przepracowanie. Dopiero po konfrontacji z przeszłością Quoyle będzie gotów przebudować obraz samego siebie, a w końcu - zająć się swoim nowym życiem. Symbolicznym wyrazem zmiany jest objęcie kolumny "Kronika portowa" zamiast tej o wypadkach. Tu zresztą każdy nosi w sercu ukryte drzazgi, o których dowiadujemy się z czasem - bądź całkiem jawne rany - jak sam Jack Buggitt, który po utonięciu syna obsesyjnie patroluje przybrzeżne wody.
Bo też morze jest niezbywalnym elementem tożsamości Nowofundlandczyków. Mieszkająca wówczas w Vermont pisarka odbyła 8 czy 9 podróży do fascynującej ją Nowej Fundlandii i Kroniki portowe, suto okraszone marynistycznymi smaczkami, stanowią dobitny wyraz tej fascynacji. Epickie wyspiarskie pejzaże są świadkami i uczestnikami ludzkich dramatów, a zmiany pogodowe na romantyczną modłę wtórują napięciom w życiu bohaterów. W opisie Nowej Fundlandii nieodzowne jest też dziedzictwo przeszłości. Na marginesie powieści cały czas czuje się oddech zmieniającego się świata - świetność rybackiego rzemiosła należy już do historii i folkloru, a wyrazem zmian cywilizacyjnych są też zmiany w zawartości gazety. Przy tym spojrzenie Proulx jest zupełnie inne niż pochodzących z tych stron pisarzy pokroju Michaela Crummeya i Alistaira MacLeoda. Oni reprezentują dwa oddzielne pokolenia, ale wśród tutejszych rybaków obaj żyli, zaś ona jest zafascynowaną Nową Fundlandią przyjezdną. Warto ich perspektywy skonfrontować ze sobą.
Niebagatelną część klimatu Kronik Portowych tworzą cytaty, otwierające poszczególne rozdziały. Oryginalną kopalnią metafor okazała się być Księga Węzłów Clifforda W. Ashleya - opublikowany po raz pierwszy w 1944 roku, mający dziś status marynistycznej klasyki, największy na świecie leksykon sztuki wiązania lin. Autor (1881-1947) poświęcił swemu dziełu 11 lat pracy i zgromadził ponad 3800 haseł. Niestety opracowanie to nie doczekało polskiej edycji. W tym kontekście szkoda, że w niniejszym wydaniu Kronik portowych wydawca zrezygnował z obecnych w oryginale ilustracji do poszczególnych haseł-węzłów. Przybliżały one i uzupełniały to, co przez taki a nie inny wybór miała na myśli autorka i stanowiły integralną część książki. Pasowałyby też do zaprojektowanej z wielkim smakiem okładki. Natomiast - co dalece ważniejsze - dobrą decyzją okazało się ponowne tłumaczenie powieści. Jędrzej Polak z wyczuciem odtworzył specyficzny, oparty w dużej mierze na równoważnikach zdań styl Proulx. Ta niełatwa formuła nie musiała sprawdzić się w wersji polskiej, ale dzięki językowemu wyczuciu tłumacza manewr ten w pełni się udał i efekt jest bardzo naturalny i jednocześnie znacznie bliższy tekstowi oryginalnemu niż przekład poprzedni.
W tle epizodów, z których splecione są losy bohaterów Kronik... przewijają się rzecz jasna przede wszystkim anegdoty marynistyczne, czasem zaskakujące, jak odwiedzający port w Killick-Claw dawny jacht Hitlera - jego historia wzorowana jest luźno na dziejach budowanej dla Hermanna Goeringa jednostki "Groote Beer", która wskutek sabotażu szkutników nigdy nie trafiła do zleceniodawcy, za to w kolejnych prywatnych rękach i po wielu remontach pływa do dzisiaj (na marginesie można dodać, że również w Polsce nie brak historycznych jednostek, a bodaj najstarsza z nich to zwodowana w 1905 r. S/Y "Mahagoni", pływająca obecnie po Jeziorach Mazurskich). Właśnie obudowanie historii Quoyle'a materią detali życia rybackiego miasteczka szczęśliwie odebrało jej nadmierną deklaratywność i uchroniły od banalności. Wtopiona pomiędzy nieproste życiorysy a obezwładniający potęgą nowofundlandzki pejzaż, nabiera naturalności i terapeutycznej mocy. Miłość możliwa jest.
PS. Czy w ślad za Kronikami... pokusi się ktoś może o wydanie Wyoming Stories tej autorki? To tylko trzy tomiki, proooszę... :-)
Ode mnie: 5,0 / 6
Na ucho:
Korzystałem z następujących wywiadów z Annie Proulx: Sara Rimer, At Home With: E. Annie Proulx; At Midlife, a Novelist Is Born, "The New York Times" z 23.06.1994; Katie Bolick, Imagination is everything. A Conversation with E. Annie Proulx, "The Atlantic" z 12.11.1997. Historię "Groote Beer" podaję za Wavetrain.com i Wikipedią. Księga węzłów C. W. Ashleya dostępna jest online na Archive.org.
Annie Proulx, Kroniki Portowe (The Shipping News) ; przeł. Jędrzej Polak. Poznań : Wydawnictwo Poznańskie, cop. 2018.
Przezorny Pożeracz pozostawia komentarz, by pamięć zachować. Sam mam taki właśnie egzemplarz i niedługo będę czytał, więc po lekturze wrócę, by skomentować.
OdpowiedzUsuńSpoko, będę wypatrywał recenzji i komentarza :)
UsuńZajrzałem w odmęty Netu i dowiedziałem się, że mi się podobało :P Zaintrygowałeś mnie jednak dobrym słowem nt. tłumaczenia i nie wiem czy się nie skuszę na powtórkę (a miałem ich, psiakostka, nie robić!). :D
OdpowiedzUsuńJa też czytałem poprzednie wydanie (teraz już zasiliło księgozbiór biblioteczny), ale Jędrzej Polak to dobra marka - pamiętam go choćby z pierwszych w Polsce przekładów Cormaca McCarthy'ego ("Rącze konie", "Przeprawa"). No i ten przekład jest inny, trzeba się do tych równoważników chwilę przyzwyczaić, ale ogólnie jest na plus, no i znacznie bliższy pod tym względem oryginałowi (sprawdzałem z wyd. amerykańskim, a co!). Taki był zamysł Autorki, taka proza ma inny rytm i inaczej się ją przyswaja. Tak czy owak warto porównać.
Usuń