Jedna z trzech najsłynniejszych powieści (obok Myszy i ludzi i Gron gniewu) giganta amerykańskiej literatury, Noblisty i "Pulitzerysty" (za Grona...), to klasyczna dziś, wręcz wzorcowa saga rodzinna. Dzieło to bywa niekiedy postrzegane przez pryzmat filmu z Jamesem Deanem, który koncentruje się na jej drugiej połowie, na braterskim konflikcie, w którym odbija się biblijna historia Kaina i Abla. Sam popełniłem ten błąd i dlatego po Eden nie sięgnąłem już dekady temu. Natomiast w rzeczywistości powieść ta mieści w sobie nie tylko (i nawet nie przede wszystkim) melodramat, ale stanowi trzypokoleniową historię, w której znajdziemy i trudne dziedzictwo przemocowego ojcostwa, i toksyczne, wyniszczające uczucie do niebezpiecznej kobiety, i szereg wątków i postaci wykraczających poza dzieje będącej w centrum rodziny Trasków. Na boku Steinbeck portetuje własnych przodków, a w tle maluje panoramę ukochanej kalifornijskiej doliny Salinas, naładowaną po przegi scenkami rodzajowymi i zaludnioną bezbłędnie portretowanymi postaciami. To trochę powieść-worek, w której 50-letni już wówczas pisarz zgromadził ogrom swoich refleksji o życiu, dobru i złu w człowieku, i pogmatwanych relacjach międzyludzkich. Zranienia z dzieciństwa ropieją przez dekady, wydając zatrute owoce w kolejnych pokoleniach, a sposób analizy tych wątków zaskakuje przenikliwością nie tak wcale odległą od współczesnej psychologii. Nawet jedyna postać przesiąknięta złem do szpiku kości kryje w sobie zadawnione blizny i mroczne tajemnice (z których zresztą nie wszystkie poznamy, ale czy można w ogóle tak całkiem do końca poznać drugiego człowieka?). Wyjątkową postacią jest tu Chińczyk Li (w or. Lee), będący mędrcem i lustrem i sumieniem i greckim chórem zarazem. Moje jedyne zastrzeżenie do tego monumentalnego dzieła, w którym tonie się na długo i przeżywa głęboko, budzi kluczowe nawiązanie biblijne, poprowadzone zbyt ostentacyjnie, ze zbyt dużą świadomością bohaterów w co brną, i w efekcie ocierające się o pretensjonalność. Ale cóż, ta historia cała ciąży ku przypowieści, a jej bogactwo rodzajowe stanowi punkt odniesienia, z którego literatura amerykańska czerpie do dziś (ot, choćby dygresyjność prozy McMurtry'ego ma niewątpliwie swoje korzenie właśnie tutaj). Nikt chyba nie pisał o Ameryce pierwszych dekad XX wieku tak, jak autor Gron gniewu. Swoją drogą, po prawie 70 latach, jakie upłynęły od tłumaczenia Bronisława Zielińskiego, przydałby sie Edenowi nowy przekład. Póki co dostaliśmy za to piękną edycję od Prószyńskiego w białej serii dzieł Steinbecka.
Ode mnie: 5,5 / 6
John Steinbeck, Na wschód od Edenu (East of Eden); tł. Bronisław Zieliński. Warszawa: Prószyński i S-ka, 2022.
Jak pokazuje nowy przekład Starego człowieka, chyba wszystkim przekładom Zielińskiego przydałyby się nowe wersje
OdpowiedzUsuńO tak. Przy kolosalnych wręcz zasługach Zielińskiego dla popularyzacji literatury amerykańskiej nad Wisłą, po dekadach które upłynęły od powstania tych tłumaczeń, świeże spojrzenie dobrze by im zrobiło. To był zresztą pierwszy tłumacz, na którego zwróciłem uwagę, w tylu książkach pojawiało sie jego nazwisko - trudno wręcz znaleźć kogoś o równie imponującym dorobku, ogarnął większość amerykańskiej klasyki i kluczowych książek z USA, od "Moby Dicka" po "Ojca Chrzestnego".
UsuńZasług mu nikt nie odmawia, ale jednak szedł (on albo redakcje) w stronę zaokrąglania i wygładzania tych tekstów, jego Hemingway stylistycznie nie różni się od Ojca chrzestnego. Chociaż nie bardzo wierzę w wydawnictwo pełne szczytnych idei, które zleci nowy przekład Steinbecka.
UsuńW sam raz do tej klasycznej serii Marginesów, tylko teraz po tej reedycji od Prószyńskiego to by chyba było samobójstwo.
Usuń