Przejdź do głównej zawartości

Największe płótno (Joseph Conrad, "Nostromo")

Zamaszysta, nieoczywista epopeja, dzieło o wielu "twarzach".




Kolejna książka, której lekturę planowałem od 30 lat. I się nie zawiodłem, bo ta zamaszysta epopeja uwodzi malowniczą scenografią, zmusza do skupienia nieoczywistą strukturą, a wreszcie budzi zadumę gorzką refleksją historyczno-społeczną, niewolną zresztą od pewnej dawki ironii. Są tu motywy przygodowe w egzotycznym entourage'u, wielka epopeja o tektonicznych zmianach społecznych, studium wczesnokapitalistycznej chciwości – i wreszcie około trzydziestu postaci reprezentujących wszystkie warstwy fikcyjnego państwa Costaguana.

Conrad syntetyzuje rewolucyjne wydarzenia z Dominikany i, przede wszystkim, Kolumbii – w tym oderwanie się Panamy od tej ostatniej, dając studium rewolucji (to liczba mnoga), które nigdy nie zadowalają na dłuższą metę całego społeczeństwa, a demokracja przeciwstawiona dyktaturze wcale nie okazuje się być w oczach ludu, nawet niedawno uciemiężonego, rajem. Przeciwnie, w conradowskiej dość fatalistycznej optyce władza zawsze nieuchronnie eroduje i generuje kolejne nabrzmiewanie frustracji, która eksploduje w postaci kolejnej rewolucji. W tym tyglu zaś, a dokładnie w pięknie położonym porcie Sulaco, mamy wielonarodowościowy gulasz z mieszkańców - angielskiej inteligencji, włoskich weteranów Garibaldiego, ludu miejscowego o hiszpańskich i rdzennych korzeniach. Jest też cudownie dwuznaczna etycznie historia kopalni srebra, w której odbijają się dzieje nie mniej dwuznacznej etycznie obecności kapitału (a z czasem też armii) USA w Panamie. Gdy doszło do tego historycznego faktu, Conrad był mniej więcej w połowie pisania Nostromo, jest więc to sytuacja, w której jeden z największych pisarzy epoki, mimo fikcyjnego sztafarzu, na gorąco wplata w powieściową materię sprawy bieżące.

Nie jest to jednak publicystyka, tylko próba nadania obserwowanym zjawiskom sensu uniwersalnego – refleksji o mechanizmach społecznych. Zresztą w dzisiejszym, niespokojnym pod wieloma względami czasie, trudno oprzeć się wrażeniu rezonansu powieściowych napięć w naszej rzeczywistości. Ponadto osobną wartością jest narastający niepostrzeżenie wątek odzierającej z uczuć pogoni za bogactwem, bo srebro wydobywane w Sulaco, choć wydaje się być fundamentem nowego społeczeństwa i nowego państwa, w istocie samo wciąga i pochłania zarówno szlachetnie urodzonych jak i tych z ludu. Tak czy inaczej jest to dzieło kapitalnie kompletne, domknięte rozległym epilogiem zaskakująco operującym futurospekcją, który to zabieg w bliźniaczej formie - jestem niemal pewien, że świadomie - odtworzył James Clavell w ostatnich partiach Shoguna. Conradowskie wewnątrzpowieściowe narracje i zmiany punktów widzenia, tak charakterystyczne dla autora Tajfunu, są tu zresztą perfekcyjnie wpisane w epicki rozmiar - jak sam je nazywał - 'płótna' i zastosowane przezeń chyba po raz pierwszy na taką skalę. Przy tym przekład Jana Józefa Szczepańskiego z 1981 roku zniósł doskonale upływ czasu (a nie o wszystkich tłumaczeniach dzieł Conrada można to powiedzieć), ale w przyszłości, z ciekawości i dla porównania, sięgnę po interpretację mistrza Świerkockiego z 2023, do której na ten moment nie miałem dostępu.

Ode mnie: 6 / 6


Joseph Conrad, Nostromo; tłum. Jan Józef Szczepański. aństwowy Instytut Wydawniczy, warszawa 1981.


Komentarze