Jacek Dukaj napisał Lód z tęsknoty za epicką, wielowątkową fabularną literaturą, książkami do czytania, ale z ambicjami poważnego przekazu. Jak twierdził w Lamencie miłośnika cegieł - głośnym eseju z 2005 r., poprzedzającym napisanie Lodu - na próżno szukał takiego nurtu między Odrą a Bugiem ("Czy naprawdę bój o miano największego polskiego powieściopisarza ma się toczyć między Markiem Krajewskim, Katarzyną Grocholą i Andrzejem Sapkowskim?"). Lód, na wskroś epicka opowieść, zamaszyście poprowadzona wskroś całej matuszki Rosji, zakorzeniona stylistycznie w XIX wieku i czerpiąca całymi garściami z historii literatury od Tołstoja po Agathę Christie, był świadomą i konsekwentną realizacją własnych postulatów. Wspominam o Dukaju dlatego, że bliźniaczo podobną drogę refleksji przebył nieco wcześniej Jonathan Franzen. W jego przypadku esej Może śnić? Powód, by pisać powieści w wieku obrazów poprzedził publikację pisanej 10 lat w kompletnej izolacji równie niedzisiejszej z ducha powieści. Oto Korekty: klasyczna rodzinna saga, w której tle pobrzmiewa duch Tomasza Manna i jemu podobnych kronikarzy familijnych katastrof. Opowieść obsesyjnie skoncentrowana na ludziach, ale przecież dość szeroko portretująca swoją epokę. Obejmująca raptem trzy miesiące, a opowiadająca chyba całe życiorysy dwóch pokoleń rodziny Lambertów. 40-letni w tamtym momencie Franzen ustawił się na pozycji kontynuatora starszego o całe pokolenie Johna Updike'a, który w sadze o Harrym "Króliku" Angstromie dokumentował zmiany mentalności i obyczajowości amerykańskiej na przestrzeni bez mała 30 lat. Blisko mu też do wnikliwości psychologicznej Philipa Rotha, a specyficzne wyczucie elementów groteski w dramacie zbliża go do Johna Irvinga. Tyle, że wszyscy oni to pisarze wiekowi: Updike zmarł w 2009 r., w 2016 roku Roth skończy 83 lata, Irving - 74, a pasujący również do tego zestawienia Larry McMurtry (m. in. Czułe słówka) - 80. Rówieśników Franzena nie ciągnie zaś do klasycznej, szerokoekranowej opowieści.
Trzeba przyznać, że Korekty gładko spełniają postulaty tzw. "wielkiej amerykańskiej powieści", sformułowane przez pisarza Johna W. DeForesta (1826-1906) w fundamentalnym dla literatury amerykańskiej eseju (jego tekst: http://utc.iath.virginia.edu/articles/n2ar39at.html). Choć jej zasadniczy zrąb fabularny obejmuje jedynie trzy miesiące poprzedzające Boże Narodzenie, to w retrospekcjach opowiada całe życie swoich bohaterów. A są nimi członkowie rodziny Lambertów - niezależna restauratorka Denise, niespełniony scenarzysta Chip i finansista Gary. I ich rodzice: zmagający się z Parkinsonem stary kolejarz Alfred i mieszczańska do szpiku kości Enid. Opowieść Franzena jest - jak życie - pozbawiona w zasadzie konkretnej intrygi, ale oscyluje wokół marzenia Enid o zebraniu dzieci w swoim domu na "ostatnie rodzinne święta". Zaproszenie to jest jej obsesją, a także katalizatorem eskalacji wewnątrzrodzinnych napięć w najlepszej tradycji amerykańskiego teatru. Długie sekwencje pozwalają w najdrobniejszych niuansach przyjrzeć się ich relacjom i osobowościom. Szczególnie istotne są tu doświadczenia wyniesione z domu, w którym Alfred rządził twardą ręką, a Enid żyła w małżeńskim chłodzie i poniżeniu. W nieunikniony sposób rzutuje to na dorosłe życie ich dzieci, które - każde na swój sposób - próbuje ułożyć sobie życie w takiej lub innej opozycji do relacji w domu rodzinnym. To właśnie tytułowe "korekty", poprawki, którymi każde z nich walczy z toksycznym dziedzictwem. Tyle, że te próby oddalenia się jabłek od jabłoni prowadzą przeważnie na manowce. Opętany wizją idealnej rodziny Gary jest w rzeczywistości manipulowany przez żonę, której stale ustępuje dla zachowania pozorów rodzinnej harmonii. Konsekwentnie wypiera też ze świadomości depresję. Jego siostra Denise od lat podświadomie torpeduje własne przedsięwzięcia, wikłając się w coraz dziwaczniejsze relacje biznesowe i osobiste, których apogeum jest romans z żoną własnego inwestora. Zaś Chip to niebieski ptak, były wykładowca wyrzucony za romans ze studentką z uczelni, w której pracował, organicznie niezdolny do ułożenia sobie życia osobistego, uwikłany w nierealistycznie zakręcone przygody w egzotycznym z amerykańskiej perspektywy kraju - na Litwie. I wszyscy troje są głęboko nieszczęśliwi.
Źródła ich życiowego pogmatwania opisane są w rozległych retrospekcjach, które stanowią ostatecznie większość książki. Franzen drobiazgowo, w długich sekwencjach i rozbudowanych introspekcjach, rozpisuje niuanse wzajemnych relacji między Lambertami, jak również detale ich życia emocjonalnego prowadzonego poza rodziną. Niezaprzeczalnym zwycięstwem autora jest fakt, że nawet postacie teoretycznie odpychające, jak despotyczny Albert, z początku irytująca Enid, czy pozornie arogancki Gary, z czasem mają szansę zyskać zrozumienie w oczach czytelnika. Patriarcha rodu wraz z postępującą chorobą popada w pogłębiającą się zależność od innych, co jest smutnym końcem ostatniego pokolenia "self-made-manów", ludzi pracy, działających w prostych, zrozumiałych czasach. Gary, im bardziej zaciska zęby w kurczowym "keep-smiling", tym bardziej popada w alkoholizm, a zwichrowany i anarchistyczny Chip paradoksalnie okaże się tym najmocniej ukochanym synem Alfreda, choć to jego ojciec chyba najmocniej doświadczył. Zarazem - jak zauważył Juliusz Kurkiewicz w "Gazecie Wyborczej" - każde z nich na swój sposób stanowi odbicie rodziców - anarchizujący pryncypializm Chipa jest jakby odwróconą wersją konserwatywnego fundamentalizmu ojca, Gary to podobny Alfredowi człowiek sukcesu (tyle że w nowocześniejszej branży), a Denise powiela kuchenne królestwo matki w swoich restauracjach. W przedstawieniu tego wzajemnym splątaniu kluczowa jest wielka doza empatii, z jaką autor Wolności traktuje swoich bohaterów. I mogłaby ona prowokować czytelnika do łatwego współczucia, jednak równoważy ją wywodzące się z pisarstwa Irvinga poczucie absurdu istnienia, pewien podszyty ironią dystans, który nawet jeśli nie pozwala okiełznać rzeczywistości, to pozwala ją łatwiej znieść.
Jonathan Franzen z National Book Award (Fot. Stuart Ramson/AP) |
Zresztą te najmocniejsze emocjonalnie partie książki związane są właśnie ze starością Alfreda - z dramatem człowieka, który całe życie stał mocno na dwóch nogach, rządził rodziną i rozdawał karty, a który mierzy się z zanikającymi siłami, postępującą niedołężnością, rozkładem osobowości pod wpływem wieku i choroby. Wraz z Alfredem odchodzi w przeszłość prostolinijny etos, sięgający korzeniami jeszcze XIX-wiecznych pionierów. Etos, którego bolesną nieprzystawalność do współczesnego świata uświadamia wszystkim Alfredowa rezygnacja z wyższego honorarium za jego patent. Ten właśnie honorowy etos - niczym w Ostatnim seansie filmowym Larry'ego McMurtry'ego - bezpowrotnie mija.
Jonathan Franzen łącząc psychologiczne zagmatwanie relacji rodzinnych z szerszą panoramą współczesnej Ameryki trafił w dziesiątkę, gdyż okazało się, że rzesza Amerykanów odnalazła w bohaterach Korekt własne problemy i dylematy. Zarazem wnikliwość autora i jego oczywisty talent, połączony wielką dozą zrozumienia i zmysłem obserwacji wynosi ponad banalność pozornie nieatrakcyjną materię. I nawet jeśli Korekty nie są powieścią na wskroś wybitną, nie ulega wątpliwości, że to jeden z najbardziej udanych portretów współczesności w literaturze. Co ciekawe, Franzen przegrał rywalizację o Nagrodę Pulitzera z Richardem Russo i z perspektywy czasu werdykt ten należy uznać za mocno zachowawczy. Musiała mu wystarczyć równie prestiżowa National Book Award.
Ode mnie: 5,0 / 6
Jonathan Franzen, Korekty (The Corrections), tł. Joanna Grabarek i Arkadiusz Nakoniecznik. Wyd. 2. Katowice : Sonia Draga, 2015.
Ależ wspaniałe opracowanie! Zabrakło mi oczytania, żeby to zrobić tak rzetelnie jak Ty. Dziękuję, lektura tej recenzji to była czysta przyjemność.
OdpowiedzUsuńMnie bardzo ciągnie do klasycznej, szerokoekranowej opowieści. Ach, gdybym tylko potrafiła pisać, napisałabym właśnie coś podobnego! No i ten temat rodziny, rodem z Tomasza Manna, ale i z Tołstoja. Tyle można w ten sposób powiedzieć, o naszej rzeczywistości i nie tylko!
Patrz, a mnie się zdaje, że w tych moich analizach ginie to co równie ważne w odbiorze książki jak konteksty i interpretacje, a mianowicie emocje odbiorcy... Starałem się dotknąć i tego aspektu działania książki, ale mam wrażenie, że niedostatecznie. "Korekty" są przecież bardzo poruszające. A tą sprawę ciężko opisać bez popadania w banał. Od strony emocjonalnej recenzja O WIELE lepiej wyszła Tobie.
UsuńOsobiście najmocniej przeżyłem rodzinną sytuację Gary'ego, jego relacje w domu wywoływały u mnie wrażenia niemal fizycznie klaustrofobiczne. Normalnie zamknięcia w toksycznym małżeństwie jak w pułapce. Aksamitne, miękkie osaczenie. Koszmar.
No to się uzupełniamy :). Ja rzeczywiście dużo uwagi poświęcam emocjom, czasem wydaje mi się, że może nawet za dużo, ale jeśli uważasz, że w przypadku „Korekt” to było na miejscu, to się cieszę.
UsuńMnie najbardziej chwycił za serce Alfred, ale wątek Gary'ego też był dla mnie wstrząsający. Jak można zachowywać się tak jak ta jego żona, stale podważać autorytet ojca, budować mury wewnątrz rodziny? Duszno, duszno było w tej rodzinie i toksycznie, tak jak piszesz, i to wydaje mi się sto razy gorsze niż otwarty konflikt. A tej sceny, kiedy Gary po pijaku kaleczy się w rękę i groteskowo próbuje zatamować krwawienie, aż kładzie się spać z ręką owiniętą foliową torebką po chlebie – nie mogę tego wymazać z pamięci.
Właśnie skończyłem tekst o książce z DKK i teraz to aż głupio mi go publikować, tak wydaje się mizerny przy Twoim opracowaniu :) A Franzena się po prostu boję. Może mnie takie monumentalne książki przytłaczają, a może nie potrafię się postawić na miejscu bohaterów, ale np. chwalone "Pary" Updike'a mnie mocno wymęczyły :)
OdpowiedzUsuńMnie dzięki DKK udało się niedawno dorwać zachwalaną przez Zacofanego "Solfatarę" - bagatela 700 stron. "Korekty" przy tym nie są takie znowu wielkie. I przznam, że ja też sięgałem z odcieniem rezerwy, ostatnio mi nie po drodze z taką klasyczną powieścią społeczno-psychologiczną, jak to się chyba określa. Gdyby nie Naia i okazja, nie wziąłbym się za nią. Ostatecznie jednak mocna książka, uroczo zniuansowana psychologicznie jeśli chodzi o relacje rodzinne i ich "pracę" w późniejszym życiu. Ma swoje świetne partie, ale ma też momenty słabsze (groteskowa Litwa, zupełnie z innej bajki, burzy nastrój, choć rozumiem autora dlaczego przyjął taka konwencję). Generalnie nie zakochałem się we Franzenie jak Naia, ale trafił do mnie. Ale czy "Pary" czytałbym z takim wczuciem jak 20 lat temu "Króliki" - nie wiem. "Podziemia" DeLillo, powszechnie chwalone i cenione, mnie zmęczyły okropnie, jak Ciebie Updike. Nie pomogło, że wcześniej jego kapitalna "Libra" niebywale mnie wciągnęła.
Usuń"Solfatara" czeka na bibliotecznej półce :) A jeśli chodzi o wielką, amerykańską powieść, to ja chyba nie potrafię wczuć się w ichniejszą obyczajowość i problemy tamtejszej middle class. Stąd może moja niechęć do detalicznego ich roztrząsania :P
Usuń