Richard Russo to pisarz wyspecjalizowany w portretowaniu małomiasteczkowej Ameryki, położonej z dala od wielkich metropolii, słynnej Drogi 66 i szlaków turystycznych. Że amerykańska prowincja jest interesująca literacko, wiadomo nie od dziś - w tym przypadku urodzony na wschodnim wybrzeżu Russo zaprasza do stanu Maine, nad rzekę Knox. Trzeba odnotować także jego związki z filmem - zwłaszcza, że telewizyjna ekranizacja "Empire Falls" odniosła spory sukces (2 nagrody Emmy i tyleż Złotych Globów w samych kluczowych kategoriach), a ekranizacja jego wcześniejszej powieści "Naiwniak" przyniosła nominację do Oscara Paulowi Newmanowi. Newman zresztą zagrał i współprodukował "Empire Falls".
Richard Russo (fot. C. Gévaudan, repr. Wikipedia) |
Dzięki meandrom fabuły i licznym dygresjom mamy okazję przyjrzeć się ciepło sportretowanym mieszkańcom Empire Falls. O dziwo niejeden z nich może budzić mniejszą lub większą irytację, ale serdeczność autora pozwala zrozumieć nawet postać tak pogubioną jak prawie-była żona Milesa - Janice, jak skrajnie nieodpowiedzialny ojciec głównego bohatera - Max, wreszcie - jak makiaweliczna właścicielka większości miasteczka, pani Francine Withing. Szczególne miejsc zajmuje też 16-letnia córka Milesa, Trick, której przenikliwe spojrzenie na dorosłych ujawnia więcej, niżby sobie życzyli. Russo jest bacznym obserwatorem, i w wielu z dziesiątek scen i scenek jego powieści, w emocjach i przeżyciach gromadki jego bohaterów, można się przejrzeć jak w lustrze. Być może nie wszystkie te historie są równie istotne dla fabuły i pisarz ostatecznie nie uniknął pewnego przeładowania, ale przecież niemal każdy detal w tej układance ludzkich osobowości ma swój ciężar.
Pod serdeczną, miejscami trochę ironiczną wizją Richarda Russo kryje się wiele melancholii i cierpienia. Jest to w końcu historia niewybaczonej krzywdy, nieodwzajemnionych uczuć, niezrealizowanych marzeń, zawiedzionych nadziei. Bohaterowie czują się wolni jedynie poza Empire Falls, a konkretnie w pewnym letniskowym ośrodku nad oceanem (z wyjątkiem Maxa - ten wyjeżdża jak najdalej się da). To tam przeżywa najszczęśliwsze chwile Grace Roby, i to tam jej syn Miles będzie po latach odbudowywał zdruzgotaną osobowość swojej córki. Bo też i on sam tylko poza Empire Falls jest czuje się szczęśliwy, choć nie potrafi zeń wyjechać na stałe.
Russo swoją zniuansowaną powieścią złożył hołd nieco zapomnianej małomiasteczkowej Ameryce, ale też udało mu się spleść go z opowieścią o akceptacji życia - nie w żadnym hurraoptymistycznym ujęciu, ale raczej pomimo wszystko. Idealne wyważenie melancholii i humoru - trochę w stylu obyczajowych powieści Larry'ego McMurtry'ego - sprawiło, że uniknął pułapki przesłodzenia tematu i ostatecznie przyniosło mu nagrodę Pulitzera (pobitym polu zostawił wówczas Jonathana Franzena i jego Korekty, co z perspektywy czasu i świadomości znaczenia tej ostatniej powieści wydaje się, przy całej sympatii dla bohaterów Russo, werdyktem dyskusyjnym).
4,5 / 6
4,5 / 6
Richard Russo, Koniec Empire Falls ; przeł. Katarzyna Bogucka-Krenz. Warszawa : Prószyński i S-ka, 2003.
Odwołujesz się do tego McMurtry'ego, odwołujesz, a ja go nie umiałam przeczytać. Mimo to recenzja zachęca, nie wiem, kojarzy mi się nieco ze smażonymi pomidorami... Wrzucam do schowka i dziękuję za rekomendację.
OdpowiedzUsuńFaulknera czytałeś? On też portretuje małomiasteczkową Amerykę, tyle że (chyba) wcześniejszą.
@Agnes
OdpowiedzUsuń"Pomidorów" to ja z kolei nie czytałem, kojarzy mi się tylko plakat filmu z Jessicą Tandy, sprzed lat. Z McMurtrym jest tak, że "Seans" i "Brazos" to najlepsze jego książki jakie czytałem - pozostałe oceniam od średnich do słabych, ale u nas wyszło może 1/4 jego dorobku, więc trudno wysnuwać na tej podstawie wnioski czy to pisarz znakomity czy nie. Amerykanie uważają go za żyjącego klasyka, natomiast ja dałbym się pociąć, żeby dorwać jego książki poświęcone indiańskim czy eseistykę o historii Stanów. Tą ostatnią zaczytuje się w oryginale Jacek Dukaj - w jednym z artykułów wspomina mimochodem, że jest "wybitna" i w ogóle McMurtry'ego wspominał w różnych tekstach felietonowych nie raz.
Z Faulknera znam tylko "Koniokradów", bo zahaczają o Pogranicze. Bardzo sympatyczna książka. Inne - może kiedyś, mam chyba z 50 tytułów które czekają na swoją kolej czytania. Kiedyś sięgnę i po niego.
Jestem świeżo po lekturze. Wcześniej widziałem serial, który szczególnie mnie nie porwał, ale zachęcił do sięgnięcia po powieść i muszę przyznać, że jestem zachwycony. Blisko mi ostatnio do tych małomiasteczkowych klimatów (niedawno utopiłem się w świecie z "Olive Kitteridge"). Chyba w przyszłości poświęcę się badaniom takiej prozy.
OdpowiedzUsuńDobrze napisany tekst, będę wracał. Pozdrawiam.