Przejdź do głównej zawartości

"Na południe od Brazos". Słowo o ilustracjach

(Uwaga - zaprezentowane poniżej zdjęcia pokazują różne fazy pracy nad wkładką ilustracyjną. Widoczne na nich fotografie nie są tożsame z finalnie wybranym zestawem.)


Pomysł na stworzenie wkładki z fotografiami od początku kusił obie strony - i mnie, i przedstawiciela Wydawnictwa. Mimo nieuchronnych kosztów marzyło nam się wydanie "z klimatem", zapadające w pamięć. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na wykorzystanie bogatych zbiorów Biblioteki Kongresu. Po przejrzeniu jakichś 2-3 tysięcy fotografii kowbojów, spędów, ranczerów i krajobrazów, wytypowałem ostatecznie 16 fotografii. Idea była taka, by fotografie - mimo że nie były przecież bezpośrednią ilustracją powieści - sprawiały wrażenie dokumentacji znanych czytelnikowi wydarzeń. Stąd odrzuciłem fotografie z nieodpowiednich terytoriów (Kolorado, Kalifornia), ograniczając się stanów należących do powieściowego szlaku (Teksas, Nebraska, Wyoming, Montana) lub w ostateczności z nimi sąsiadujących. W niektórych przypadkach udało się znaleźć fotografie mogące być niemal w skali 1:1 ilustracją powieściowych wypadków i prezentacją niemalże tych samych lokacji (np. plac w San Antonio).

Pod względem chronologicznym wyselekcjonowałem fotografie wykonane w latach 70., 80. i maksymalnie 90. XIX wieku. Na późniejszych widoczny jest już przeskok cywilizacyjny, a zależało nam na jak najwierniejszym odzwierciedleniu powieściowych realiów. Ponadto szukając fotografii pasujących do opowieści odrzuciłem fotografie bogatych rancz i ranczerów, rodeo, ale także - ze względu na drastyczność - choćby fotografię wieszania koniokradów. Ostatecznie wybrana szesnastka zdaje się dobrze wpasowywać w naszą konwencję.





Drugim elementem zestawu ilustracyjnego są niezwykłej urody fotografie autorstwa Williama D. Wittliffa - teksaskiego regionalisty, pasjonata starej fotografii, a także scenarzysty miniserialu "Lonesome Dove". Na planie tego serialu Wittliff wykonał szereg zdjęć niemal jak żywcem wyjętych z XIX wieku. Album je zawierający mam szczęście posiadać dzięki uprzejmości jednego z wielbicieli "Brazos", p. Bogusława Wolskiego (pozdrawiam serdecznie!), który ponad 10 lat temu, w czasach kiedy zakup z USA nie był jeszcze rzeczą tak łatwą jak dziś, sprowadził dla mnie to wydawnictwo prosto ze Stanów. Sześć zaczerpniętych z niego, skąpanych w sepiach fotografii stanowiło dobry spójnik między wybranymi wcześniej archiwaliami a tekstem powieści.






Kolejnym elementem wiążącym są podpisy. Wydało mi się pomysłem dobrym, by były one cytatami z powieści, jak niekiedy widuje się w wydaniach ilustrowanych książek dla dzieci i młodzieży. W zasadzie - przypomniało mi się czytane w dzieciństwie stare wydanie "W pustyni i w puszczy" (patrz obok) z takim właśnie rozwiązaniem. I podobny, trochę oldschoolowy efekt, chcieliśmy osiągnąć.

Następnie wybrane 22 obiekty ułożyłem w takiej kolejności, by odpowiadały biegowi fabuły. Wymieszałem przy tym 6 fotosów W. Wittliffa i 16 fotografii archiwalnych w jeden ciąg. Było to możliwe głównie dzięki temu, że dzieła scenarzysty "Brazos" utrzymane są w stylistyce imitującej XIX-wieczne fotografie. W każdym razie obie grupy połączone ze sobą stworzyły zaskakująco spójny, naturalny zestaw, bez zgrzytu wpisując powieściowych bohaterów w kontekst rzeczywistego środowiska Dzikiego Zachodu. Czyli był to ten efekt, o który chodziło - dać czytelnikowi jak największe poczucie autentyzmu. Dobór cytatów dopełnił dzieła, a utrzymany w brązach projekt okładki autorstwa Juliusza Zujewskiego znakomicie zgrał się nastrojem fotografii. Reszta - rozłożenie na stronicach, tonacje, typografia, odpowiedni papier - była już w rękach Wydawcy...











Komentarze

  1. Co raz większą ochotę mam na tę książkę, a tu jeszcze dwa Kingi wychodzą - oj będzie się działo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawie poznaje się takie zakulisowe szczegóły. No i fotki "work in progress: :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zobacz tu: http://mcagnes.blogspot.com/2009/10/rodeo-ken-kesey-ken-babbs.html
    Zdjęcia zawsze robią wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam tą recenzję, a książkę mam, jest świetna, a przy tym kompletnie nieznana. No bo kogo interesuje rodeo, nie? ;)

      Usuń
    2. Mało kogo, otóż to. Ale to jest tak dobrze napisana książka, że aż szkoda, że taka zapomniana.
      Ale o recenzję "Rodeo" poprosił mnie kiedyś redaktor magazynu o koniach! Żeby można było udostępnić na ich (internetowych) łamach. Więc czasem znajdą się zapaleńcy.

      Usuń

Prześlij komentarz