Przejdź do głównej zawartości

Niejedno ma imię (Maciej Hen, "Segretario")

Hen powraca do historycznego kostiumu i serwuje już kolejny raz danie wyśmienite, skrzącą się niuansami opowieść, wypełnioną po brzegi barwnymi detalami, mądrymi rozważaniami i mnóstwem emocjonalnych odcieni. Epicką, erudycyjną i intymną jednocześnie. 




Autor niezapomnianej Solfatary sprzed 8 lat powraca do historycznego kostiumu. I jest to powrót co się zowie: Maciej Hen serwuje już kolejny raz danie wyśmienite, wycieniowaną, skrzącą się niuansami opowieść, wypełnioną po brzegi barwnymi detalami, mądrymi rozważaniami i mnóstwem wątków emocjonalnych. Bawi się epistolarną formą, trochę mniej stylizacją - zapewne w trosce o przystępność, a pewnie i po to, by styl nie odwracał uwagi od treści. Tamto dzieło traktowało w pewnym stopniu o maskach w życiu; tym razem pisarz idzie o krok dalej, pochylając się nad problemem tożsamości, także płciowej, zarówno na płaszczyźnie uczuciowo-seksualnej jak i w odniesieniu do ról społecznych. Czuć tu współczesną z ducha refleksję, ale nie zakłóca ona emocjonalnego autentyzmu opowieści (wręcz przeciwnie!). Zahacza też, w sposób niepozbawiony goryczy, o skomplikowane relacje polsko-żydowskie. A w tle, naokoło bohaterów, zachwyca powołaną do życia jakby mimochodem, wielobarwnie i z lekkością, wizją minionego świata, pełną zarówno iście szerokoekranowego rozmachu, jak i erudycyjnych drobiazgów. Hen to pisarz świadomy przestrzeni dziedzictwa literackiego, w które się wpisuje i w którym się porusza, i ze świadomości tej korzysta nader dowcipnie, nie pierwszy raz bawiąc się odniesieniami i splatając nici swojej opowieści z nitkami wystającymi z innych dzieł, znacznie starszych.

Powyższa mnogość poruszanych tematów może brzmieć w moim topornym opisie przytłaczająco, ale Segretario to przede wszystkim sztuka opowiadania w czystej postaci. Treścią są perypetie młodego Georga Starkfausta, ucznia mistrza Celtisa, a później sekretarza osiadłego w Krakowie wielkiego Kallimacha, zaś formą - tuzin listów młodej Gredechin Specht, słanych przez siedem miesięcy 1496 roku do przyjaciółki w Heidelbergu. Problem w tym, że Gredechin i Georg to jedna i ta sama osoba… Otóż renesansowy ferment przełomu epok, jak się okazuje, rozpala nie tylko męskie umysły, gdyż także białogłowom udziela się głód wiedzy. Mając jednak na uwadze, że młoda dziewczyna nie ma absolutnie żadnych szans na obcowanie ze światem ksiąg i nauki, przedsiębiorcza nastoletnia Niemka przywdziewa strój męski i jako gorliwy uczeń wiąże swój los najpierw ze słynnym podróżującym wykładowcą-rodakiem, a następnie, gdy los rzuci ją do stolicy Królestwa Polskiego, z Akademią Krakowską i jeszcze słynniejszym włoskim banitą, doradcą Jana Olbrachta. To właśnie relacja z Filipem Kallimachem, drugim i równorzędnym bohaterem Segretaria, ufundowana na uwielbieniu i skrzętnie skrywanej tajemnicy Gredechin/Georga, nadaje ton i smak Henowemu dziełu. Wielki, chłonny i niepokorny umysł humanisty na wygnaniu otwiera przed uczniem, ale i przed nami, wrota do rozległych refleksji, zaś awanturniczy żywot, odsłaniany nam w szkatułkowo zagnieżdżonej, a czasem relacjonowanej z drugiej ręki, narracji, rozszerza scenę fabuły na całą południowo-wschodnią Europę od Rzymu po Stambuł. Kallimach sam także opowiada dygresyjnie, więc dzieje nie tylko własne, ale i ludzi, z którymi w przeszłości zetknął go los, dają mu asumpt do rozważań o przeznaczeniu, wierze i instytucjonalnej religii, a przede wszystkim - o różnych obliczach miłości, zauroczeniach, poświęceniach, niespełnieniach. To wszystko rezonuje też, rzecz jasna, w Gredechin/Georgu, w którym zmagają się: coraz bardziej kłopotliwy sekret, niekoniecznie zwracające uwagę na płeć obiektu fascynacje, nabrzmiewające intymnością przyjaźnie, nagłe zagrożenia, także fizyczne, a i również zdrowotne, bo rok 1946 to rok zarazy w Krakowie. Mimo wszystko nie brak w perypetiach Kallimachowego "segretaria" akcentów humorystycznych, które cudownie równoważą warstwę poważną.

Delikatność i wyczucie, z jaką Hen buduje emocjonalny portet obojga bohaterów, to poziom wielkiej literatury światowej, a kulminacja tego uczuciowego galimatiasu po prostu po ludzku ściska za gardło. Po drodze jednak uważny czytelnik wyczuje echa Boccaccia, hrabiego Potockiego, czy - przywołanych przez Kallimacha, a więc i samego Hena - Przemian Owidiusza i Księgi tysiąca i jednej nocy i wielu innych dzieł, a wreszcie z pewnością wyłapie iście szatański (he, he) finałowy koncept z pewnym słynnym niemieckim alchemikiem. Te odniesienia nie są niczym wtórnym - to raczej przypomnienie, że natura ludzka, mimo upływu epok, pozostaje w swej istocie niezmienna. Z myślą tą korespondują też partie, które trudno doprawdy czytać w oderwaniu od współczesności - czy to będzie dyskusja o społecznych rolach płci, czy domagające się rachunku sumienia relacje polsko-żydowskie, czy wreszcie przejmujące obrazy miasta i jego mieszkańców w czasie zarazy. W tych analogiach nie ma fałszywej nuty, bo "tak jest, było i będzie; zło i dobro jest wieczne" (Kaczmarski, Marcin Luter), a i sam Hen buduje sobie konteksty, jak choćby wtedy gdy ustami Kallimacha przywołuje przykłady z dziejów, że przebieranka Gredechin/Georga bynajmniej nie jest wyjątkiem. Kończąc już, dodam subiektywnie, że w klimacie XV-wiecznego Krakowa pobrzmiewały mi echa klimatu moich ukochanych Królewskich snów Józefa Hena, których rozpadający się, kilkukrotnie czytany egzemplarz mam od ponad 30 lat. Wszak ostatnie sceny obu powieści (skądinąd jakże podobne w nastroju i zadumie) dzieli jedynie niespełna 60 lat. Jednak pisarz-syn wydaje się patrzeć szerszym spojrzeniem (nie, nie zapominam tu o Michale z Montaigne pisarza-ojca); jest bowiem "Kosmopolakiem" (za Kaczmarskim): literatem wyrastającym z Polski, ale głęboko zanurzonym w dziedzictwie europejskim, w które - nie po raz pierwszy przecież - wpisuje się z oszałamiającą lekkością pióra, bez widocznych szwów czy literackiego wysiłku (to najpewniej złudzenie, ale jakże sugestywne). Łączy epicki oddech (ot, choćby zapierający dech obraz Stambułu o wschodzie słońca!), imponujące horyzonty erudycji i zupełnie intymne refleksje. Jego literatura pobudza intelektualnie, ale jednocześnie uwodzi pisarską swadą, jest przyjazna czytelnikowi i pozostawia w zadumie.  A to naprawdę rzadko spotykany zestaw zalet.

Ode mnie: 6 / 6


Maciej Hen, Segretario. Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2023.



Komentarze

  1. Ja chyba jednak zbyt mało wyrafinowanym czytelnikiem jestem, bo mimo ochów i achów Solfatary nie zmogłem. Albo może to nie był dobry czas, bo brakowało skupienia. Zresztą do dziś mam z tym problem :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma książek, które podobają się WSZYSTKIM :-)

      Usuń
  2. Tak szczerze? Pierwszy raz słyszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to gorąco polecam i "Segretaria" i "Solfatarę".

      Usuń
  3. Uporałem się z czytaniem, uporałem się z napisaniem tekstu, to mogę poczytać twój wpis. W pełni rozumiem i popieram entuzjazm. A do Kallimacha mam niejaką słabość z czasów studenckich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, to czekam, aż tekst Ci się uleży i wskoczy na bloga :)

      Usuń
    2. A to nastąpi dziś po południu, nie ma co zwlekać, zwłaszcza że od miesiąca na blogu ino przeciągi.

      Usuń
  4. Już kilka razy byłem bliski zakupu/pożyczenia, ale jakoś nadal nie sięgnąłem. Ale dokładasz kolejną cegiełkę do tego, bym sam siebie w końcu przekonał.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz