Przejdź do głównej zawartości

Denat miesiąca (Marcin Wroński, "Komisarz Maciejewski. Morderstwo pod cenzurą")

[Poniższy tekst został napisany w grudniu 2009 r., obecnie przejrzany i uzupełniony. Opisuję tu pierwsze wydanie (Red Horse, 2007); za to w późniejszych wydaniach (W.A.B. 2010 i 2012) na skrzydełku znaleźć można fragment niniejszej recenzji :) ] 

W 1999 r. były wykładowca uniwersytecki Marek Krajewski odniósł wielki (jak na polskie warunki) sukces kryminalno-historyczną powieścią "Śmierć w Breslau". Powieść, łącząca w sobie mocną (i dość makabryczną) intrygę kryminalną ze wzorowanym na filmach noir dusznym klimatem przedwojennego Wrocławia, doczekała się w ciągu następnych lat pięciu tomów kontynuacji. Sukces cyklu o przygodach Eberharda Mocka zaowocował też falą epigonów, którzy w podobnej konwencji (ale z rozmaitym skutkiem) sięgnęli po historyczne realia – czy to Warszawy, czy to Krakowa (sam Krajewski pożegnawszy Mocka przeniósł się do Lwowa). W końcu także Lublin doczekał się "swojego" kryminału retro. Lokalnej ciekawostki rodem z "małej ojczyzny", czy regionalnego produktu eksportowego?

Chyba jednak to drugie, bo potencjał "Komisarza Maciejewskiego" nie opiera się tylko na nostalgicznej próbie ożywienia przedwojennego klimatu konkretnego miasta. Oczywiście taka próba ma tu miejsce, i jest jednym z największych atutów powieści. Ale atutem jest tu także dyscyplina autora, który pilnuje, by powieść z akcją w Lublinie nie przerodziła się w powieść tylko o mieście. Lublin pokazany w "Morderstwie" ma swój indywidualny charakter, nieco ospały, niekoniecznie wystawny, ciut prowincjonalny – bo przecież żadna z niego metropolia. Wroński ma iście filmowe oko do detali przewijających się jakby na obrzeżach kadru, gdzieś w tle, w głębi, w perspektywie ulicy. Bawi się miejskim folklorem, w rodzaju cudnej "lornety i meduzy". Dzięki takim rodzajowym obserwacjom "chwyta" nastrój miejsc, a także starannie unika pułapki pozbawionej życia powieści topograficznej. Portret Lublina jest tu ważny i drobiazgowo dopracowany (czuje się bardzo szczegółowy research), ale cały czas pozostaje na swoim miejscu, czyli w tle fabuły. Scenografia nie przytłacza akcji. W centrum uwagi pozostaje cały czas historia kryminalna i jej bohaterowie, dzięki czemu "Morderstwo" nie jest powieścią interesującą tylko dla lublinian.

Postać tytułowego komisarza Zygmunta "Zygi" Maciejewskiego to drugi z elementów "ustawiających" całą opowieść. Komisarz jest kreacją oczywiście w niemałym stopniu konwencjonalna, czerpiąca wprost z tradycji chandlerowskich i z kina policyjnego. Ale jednocześnie swojsko prawdziwa, wrośnięta, zdawałoby się, w scenerię i klimat swojego miasta. To rasowy glina, "obowiązkowo" niepokorny, nieokrzesany, ostro pijący, a przy tym obdarzony ironicznym poczuciem humoru, a przede wszystkim znakomitym instynktem śledczego. Prywatnie – bokser amator, zamieszkujący kompletnie niefilmową ruderę, do której rzadko dociera na nocleg. Nie bardzo ma zresztą po co wracać, jako że żona go opuściła, a następnie zmarła. Słowem - Wrońskiemu udało się w ramach konwencji stworzyć bohatera, któremu się wierzy, i którego się po prostu lubi (co nie tak łatwo powiedzieć o Eberhardzie Mocku). Towarzyszy mu barwna, oparta na kontrastach ekipa policjantów – w końcu jest szefem lubelskiego wydziału śledczego.

Tenże bohater z racji wykonywanego zawodu zostanie postawiony wobec zagadki krwawego i gwałtownego zgonu redaktora naczelnego jednej z lokalnych gazet, w dodatku w przeddzień obchodów Święta Niepodległości. Cała intryga rozgrywa się w trójkącie "władza – media – biznes", co umożliwiło autorowi sugestywne pokazanie relacji prasy ze stróżami prawa, a także klimat polityczny II Rzeczypospolitej. Na szczęście obyło się bez taniej publicystyki, choć trudno oprzeć się wrażeniu, że taki a nie inny wybór tematu intrygi rymuje się z atmosferą panującą w 2007 roku (a rok był to wyborczy, obfitujący w bezpardonowe starcia parlamentarne i zgoła nieparlamentarne).  Wielotorowe śledztwo, zbudowane na naprawdę zaskakujących zwrotach akcji, pozwoli nam zerknąć w niebezpieczne zaułki Starówki, odwiedzić fantastyczną mordownię "Wykwintna", zajrzeć do redakcji prasowych i opuszczonych fabryk, zejść do dzielnicy żydowskiej tropem ukrywającego się komunizującego poety, którego pierwowzorem był Józef Łobodowski. Nie zabraknie oczywiście samochodowego pościgu (jedna z najlepszych scen w powieści), nie zabraknie też wątku męskiej przyjaźni w klasycznym chandlerowskim duchu. Dramatyzm akcji Wroński rozładowuje dobrze wyważoną ironią w narracji, ale z jeszcze większą przyjemnością czyta się inteligentne, cięte dialogi. Można wśród nich wyłowić kilka błyskotliwych "one-linerów", jakich nie powstydziłby się dobry hollywoodzki scenariusz. Z kolei klimatu retro dopełnia zabawa czcionkami i szpaltami przy pysznych cytatach z prasy lubelskiej, ładnie rozwiązane pierwsze strony rozdziałów (z wtopionymi pod tekst fotografiami), jak również reprodukcja na wyklejkach „Planu Wielkiego Miasta Lublina” z roku 1931, z naniesionymi nań kluczowymi dla fabuły miejscami. I chociaż "Morderstwo " nie jest dziełem doskonałym (wątek kryminalny pod koniec zaczyna sprawiać wrażenie lekko przekombinowanego, a z kolei pewne aspekty chciałoby się widzieć nieco pogłębionymi), to jest świetnie napisanym kawałkiem literatury popularnej. Wroński ani nie udaje Dostojewskiego, ani nie ucieka się do niepoważnych parodystycznych chwytów – choć humoru mu nie brakuje. Daje nam potoczyście i stylowo opowiedzianą historię policyjną, z pełnokrwistymi bohaterami, przy tym niewymuszenie, jakby "przy okazji", tworząc sugestywny nastrój i mieniący się barwami portret nieistniejącego już dziś miasta. Aż się prosi o sfilmowanie (koniecznie z Więckiewiczem w roli głównej)! 

5 / 6

Marcin Wroński, Komisarz Maciejewski: Morderstwo pod cenzurą. Lublin : Red Horse, 2007.

Komentarze

  1. Świetny pomysł z Więckiewiczem!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście Więckiewicz aż się prosi do tej roli! A książki Wrońskiego polecam wszystkim miłośnikom kryminałów. Opisy jeszcze bardziej plastyczne niż u Krajewskiego (którego również polecam:)...

    OdpowiedzUsuń
  3. Więckiewicz? Świetny pomysł! :)
    Świetna recenzja. Zazdroszczę skrzydełka ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ekranizacja z Więckiewiczem to mogłoby być coś naprawdę dobrego:)

    OdpowiedzUsuń
  5. O tak! Więckiewicz by się nadał!

    OdpowiedzUsuń
  6. Hm, czy czytałeś może "Tfu, pluje Chlu!" tegoż Wrońskiego? Bo pamiętam ją jako szczególnie kiepską książkę (eufemistycznie ujmując) i trochę trudno mi uwierzyć, że autor z kryminałem retro poradził sobie o kilka rzędów wielkości lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie czytałem nic Wrońskiego napisanego przed tym cyklem. Zresztą ten cykl też nabiera ciężaru z czasem, widać ze autor się uczy. I tom to takie przymierzanie się do konwencji, na tle późniejszych trochę blednie, ale w tamtym czasie podobało mi się bardzo (nie wiem jak będzie przy ponownej lekturze). "Dwójka" ma uroczy feeling starego kina, a od III tomu zaczyna się poważna jazda - od "Anieli" można mówić nie tyle o kryminale retro, co o kryminale historycznym, bo tło dziejowe staje się pełnoprawnym bohaterem opowieści. Przy czym jest to obraz daleki od banału. Potem bywa różnie, jedne tomy są bardziej gatunkowe (ale za każdym razem w innej konwencji), inne bardziej historyczne (znakomity "Pogrom w przyszły wtorek"), ale widać, ze autor się w tym doskonale odnalazł i rozwinął skrzydła. Mnie osobiście poza "wrońską" twórczością kryminały retro nie wchodzą zupełnie, ale ten pisarz jest wyjątkiem (i nie tylko dlatego, że z mojego miasta i o nim pisze).

      Usuń

Prześlij komentarz