Poniższy tekst powstał w Wielką Niedzielę 2004 roku. Tamtego poranka podano wiadomość o śmierci Jacka Kaczmarskiego. Dziś mija siedem lat od jego śmierci, a mnie ciągle zdaje się, że to było tak niedawno...
Onet.pl: W sobotę 10 kwietnia zmarł w szpitalu w Gdańsku Jacek Kaczmarski, poeta, pieśniarz, bard "Solidarności". Od dłuższego czasu zmagał się z chorobą nowotworową. Miał 47 lat.
Nie ukrywam, że piszę to przez łzy. Jacek towarzyszył mi, odkąd tylko uzyskałem jaką taką samoświadomość. Na Jego piosenkach (początkowo były to pojedyńcze nagrania ojca) uczyłem się historii, literatury, malarstwa, a później po prostu patrzenia na świat, na człowieka, Los, Boga, przypadek.
Od Niego, jako dwunastoletni dzieciak, usłyszałem po raz pierwszy o 17 września (Długośmy na ten dzień czekali / z nadzieją niecierpliwą w duszy / kiedy bez słów towarzysz Stalin / na mapie fajką strzałki ruszy), o Jałcie i Katyniu (Ciśnie się do światła niby warstwy skóry / tłok patrzących twarzy spod ruszonej darni...). Epokę stanisławowską widziałem w perspektywie pysznego "Krajobrazu po uczcie" i sarkazmu "Rejtana" i "Snu Katarzyny II". Byłem świadkiem zagłady Pompei i Troi ("Kasandra") i podbojów Juliusza Cezara - jakże działały na chłopięcą wyobraźnię te krzyże, co rosną przy drogach od Renu do Nilu i wzgórza galijskie gnijące od krwi... A jak krew grała z okrzykiem Hej, kto szlachta - za Kmicicem! - przecież o Kmicicu wiedziałem że ma wilcze zęby, oczy siwe, jeszcze zanim przeczytałem "Potop". Widziałem też samobójczą śmierć Sergiusza Jesienina i gehennę Aleksandra Wata...
A ileż obrazów odszukałem w albumach tylko dlatego, że Jacek pisał o nich teksty - pamiętam do dziś jak z dreszczem grozy zobaczyłem czaszkę na "Ambasadorach" Holbeina albo odkrywałem dzikość "Samosierry" na płótnie Michałowskiego...
Dwa epokowe freski o "rosyjskiej duszy": tej cerkiewnej - Rublow - i tej sowieckiej - Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego, kopalnie obrazów bliskich wizji, zdominowały na lata moje widzenie tego kraju.
Później według "Wojny Postu z karnawałem" poznawałem dziedzictwo kulturowe Europy - ten genialny literacko i wielki pod względem erudycji cykl ma może wreszcie szansę zostać doceniony własnie dzisiaj, w czasie pytań o korzenie jednoczącego się kontynentu.
No i "Sarmatia" - powstały 10 lat temu pięknie archaizowany, ale jadowity obraz mentalności polskiej, którego - o zgrozo - najbardziej przerysowane sceny nabierają ostatnio walorów dokumentu...
Uczyłem się też u Niego poezji i kultury języka - Jego teksty mają niezwykłą przecież "melodię", pełno w nich gier brzmienia, zbitek w rodzaju Chorały i charkot, ikona i koń. I ta nadnaturalna gęstość wersów, z których każdy niesie znaczenia, konotacje, nawiązania, tropy w rózne strony - sięgające zdawało by się na prawo i lewo, a nigdy chaotycznie, ale z jakąś dziką precyzją każdego słowa... I ta iście filmowa dramaturgia, zmienna ogniskowa, gwałtowność wielu przecież u Niego scen masowych - lub przeciwnie, intymność rodem z konfesjonału - wszak nawet w Historii (tej przez duze "H") najważniejszy był dla Jacka człowiek uwikłany w jej tryby...
Wersów i tytułów, które chciało by się tu zacytować są dziesiątki, może setki - takich, które zyskały miejsce w świadomości społecznej - jak "Mury" czy "Nasza klasa" (ileż razy wracała ona do mnie z biegiem lat i kolejnymi ślubami czy emigracjami znajomych!); ileż myśli mających siłę przysłów (Słowa palą, wiec pali się słowa - nikt o treści popiołów nie pyta albo też Nie po kartach się poznaje przeciwnika); ileż pytań, z czasem tylko zyskujących na aktualności (choćby: W czasach przejściowych kto przysiąc gotowy, co czeka strażników wartości cnót ponadczasowych?); ileż wierszy mających mądrość przypowieści!
Jacek był mi jak ojciec, i choć z niektórymi jego poglądami się nie zgadzałem, był mi przewodnikiem przez gęstniejący z latami las dylematów i zagadnień etycznych - choćby tylko przez ich poetycką ilustrację. Był też - trudnym - wzorem zachowania niezależności w obliczu presji założenia maski - rezygnując z pozycji barda politycznego na rzecz wierności samemu sobie. Po 1990 roku i powrocie do kraju nie wykorzystał szansy wylądowania na świeczniku "barda prawicy" - wybrał ścieżkę outsidera, piętnując w cyklu "Pochwała łotrostwa" karierowiczowstwo, małość charakterów w obliczu władzy i upadek charakterów. Także wśród dawnej opozycji - czym naraził się wielu dawnym kolegom. Imponował samoświadomością i szczerością - niejednego oburzajacą czy gorszącą - jak wtedy, gdy publicznie przyznawał się do alkoholizmu i mówił/pisał otwarcie o życiowych błędach i ciemnych stronach swojej osobowości. Nie był świętym - ale też nigdy takiego nie udawał, w odróżnieniu od wielu tzw. "autorytetów"... Także na końcu, gdy uznał, że całkowita utrata głosu to zbyt wysoka cena za trwanie przy życiu...
Nie potrafię niestety swojego szoku i smutku odpowiednio składnie wyrazić. Ciągle nie mam wrażenia, ze głos śpiewający: Która gwiazda na niebie moja - ta co spada, czy ta nad widnokręgiem, co jutrzenką włada? - jest głosem zza grobu. Nie potrafię wysłowić szoku tym większego, że Jacek miał tylko 47 lat, a walka z chorobą zdawała się jeszcze w zeszłym roku odnosić rezultaty... Ostatnio udzielił kilku wywiadów, pokazał się na paru imprezach, cały czas pisał wiersze, planował kolejną powieść i nagrania z Przemysławem Gintrowskim... Odszedł wielki, mądry człowiek i - nie wahajmy się tego powiedzieć wprost - jeden z najważniejszych polskich poetów ubiegłego wieku...
Teraz już pełnoprawny członek "Stowarzyszenia Umarłych Poetów".
Pamiętajcie wy o mnie co sił, co sił
Choć przemknąłem przed wami jak cień!
Palcie w łaźni aż kamień się zmieni w pył -
Przecież wrócę, gdy zacznie się dzień...
Kto napisze "Epitafium" - tym razem dla Niego?
Fot. Damian Kramski, 2003 (www.fundacja-kaczmarski.org) |
Nie ukrywam, że piszę to przez łzy. Jacek towarzyszył mi, odkąd tylko uzyskałem jaką taką samoświadomość. Na Jego piosenkach (początkowo były to pojedyńcze nagrania ojca) uczyłem się historii, literatury, malarstwa, a później po prostu patrzenia na świat, na człowieka, Los, Boga, przypadek.
Od Niego, jako dwunastoletni dzieciak, usłyszałem po raz pierwszy o 17 września (Długośmy na ten dzień czekali / z nadzieją niecierpliwą w duszy / kiedy bez słów towarzysz Stalin / na mapie fajką strzałki ruszy), o Jałcie i Katyniu (Ciśnie się do światła niby warstwy skóry / tłok patrzących twarzy spod ruszonej darni...). Epokę stanisławowską widziałem w perspektywie pysznego "Krajobrazu po uczcie" i sarkazmu "Rejtana" i "Snu Katarzyny II". Byłem świadkiem zagłady Pompei i Troi ("Kasandra") i podbojów Juliusza Cezara - jakże działały na chłopięcą wyobraźnię te krzyże, co rosną przy drogach od Renu do Nilu i wzgórza galijskie gnijące od krwi... A jak krew grała z okrzykiem Hej, kto szlachta - za Kmicicem! - przecież o Kmicicu wiedziałem że ma wilcze zęby, oczy siwe, jeszcze zanim przeczytałem "Potop". Widziałem też samobójczą śmierć Sergiusza Jesienina i gehennę Aleksandra Wata...
A ileż obrazów odszukałem w albumach tylko dlatego, że Jacek pisał o nich teksty - pamiętam do dziś jak z dreszczem grozy zobaczyłem czaszkę na "Ambasadorach" Holbeina albo odkrywałem dzikość "Samosierry" na płótnie Michałowskiego...
Dwa epokowe freski o "rosyjskiej duszy": tej cerkiewnej - Rublow - i tej sowieckiej - Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego, kopalnie obrazów bliskich wizji, zdominowały na lata moje widzenie tego kraju.
Później według "Wojny Postu z karnawałem" poznawałem dziedzictwo kulturowe Europy - ten genialny literacko i wielki pod względem erudycji cykl ma może wreszcie szansę zostać doceniony własnie dzisiaj, w czasie pytań o korzenie jednoczącego się kontynentu.
No i "Sarmatia" - powstały 10 lat temu pięknie archaizowany, ale jadowity obraz mentalności polskiej, którego - o zgrozo - najbardziej przerysowane sceny nabierają ostatnio walorów dokumentu...
Wersów i tytułów, które chciało by się tu zacytować są dziesiątki, może setki - takich, które zyskały miejsce w świadomości społecznej - jak "Mury" czy "Nasza klasa" (ileż razy wracała ona do mnie z biegiem lat i kolejnymi ślubami czy emigracjami znajomych!); ileż myśli mających siłę przysłów (Słowa palą, wiec pali się słowa - nikt o treści popiołów nie pyta albo też Nie po kartach się poznaje przeciwnika); ileż pytań, z czasem tylko zyskujących na aktualności (choćby: W czasach przejściowych kto przysiąc gotowy, co czeka strażników wartości cnót ponadczasowych?); ileż wierszy mających mądrość przypowieści!
Jacek był mi jak ojciec, i choć z niektórymi jego poglądami się nie zgadzałem, był mi przewodnikiem przez gęstniejący z latami las dylematów i zagadnień etycznych - choćby tylko przez ich poetycką ilustrację. Był też - trudnym - wzorem zachowania niezależności w obliczu presji założenia maski - rezygnując z pozycji barda politycznego na rzecz wierności samemu sobie. Po 1990 roku i powrocie do kraju nie wykorzystał szansy wylądowania na świeczniku "barda prawicy" - wybrał ścieżkę outsidera, piętnując w cyklu "Pochwała łotrostwa" karierowiczowstwo, małość charakterów w obliczu władzy i upadek charakterów. Także wśród dawnej opozycji - czym naraził się wielu dawnym kolegom. Imponował samoświadomością i szczerością - niejednego oburzajacą czy gorszącą - jak wtedy, gdy publicznie przyznawał się do alkoholizmu i mówił/pisał otwarcie o życiowych błędach i ciemnych stronach swojej osobowości. Nie był świętym - ale też nigdy takiego nie udawał, w odróżnieniu od wielu tzw. "autorytetów"... Także na końcu, gdy uznał, że całkowita utrata głosu to zbyt wysoka cena za trwanie przy życiu...
Teraz już pełnoprawny członek "Stowarzyszenia Umarłych Poetów".
Pamiętajcie wy o mnie co sił, co sił
Choć przemknąłem przed wami jak cień!
Palcie w łaźni aż kamień się zmieni w pył -
Przecież wrócę, gdy zacznie się dzień...
Kto napisze "Epitafium" - tym razem dla Niego?
(11 IV 2004 r.)
Wychowałam się na Jego piosenkach. I niezmiennie je wielbię. Bardzo sobie cenię spektakl "Galeria" na podstawie Jego kompozycji. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWitam w moim skrawku Internetu :) Do mnie akurat "Galeria" nie całkiem trafiła. Pod wieloma względami spektakl był bardzo dobry i ciekawie pomyślany, ale nie jestem przekonany, czy Jacka piosenki dobrze funkcjonują w takiej przestrzeni. To oczywiście kwestia indywidualnego odbioru, bo w szerszym kontekście cieszą mnie WSZELKIE próby pokazania Jackowej twórczości "po swojemu". Osobiście na pierwszym miejscu stawiam "epigonów konserwatywnych", czyli Trio Łódzko-Chojnowskie (trio.art.pl). Na ich koncertach bywałem w latach 2005-2006,a obecnie przesłuchuję długo oczekiwany ich singiel. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNie znam owych "epigonów konserwatywnych" (Trio Łódzko-Chojnowskie) – muszę to nadrobić. A co do "Galerii" -- mnie przekonuje taki aktorsko-wizualny przekaz. W ogóle lubię wrocławski przegląd piosenki aktorskiej i spektakle, przygotowywane co roku na te okazję. Zdaję sobie sprawę, że sposób, w jaki Jacek wykonywał swoje piosenki, był bardziej surowy, skoncentrowany na tekście, nie na środkach wyrazu, jakie zostały zaakcentowane przez interpretatorów "Galerii". Ja jednak kocham ten spektakl całą swoją wyobraźnią i wrażliwością. :-))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Chciałam jeszcze tylko dodać, że Twój tekst bardzo mnie poruszył i... wzruszył.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.