Przejdź do głównej zawartości

Gdyby...

Uświadomiłem sobie ostatnio, że gdyby ustawodawca (wiem, że wtedy rządził SLD, ale mimo to...) przegłosował wolne w święto Trzech Króli już 10 lat temu, w zasadzie całe moje życie mogłoby potoczyć się po zupełnie innych torach. Dziś mija 9 lat mojej pracy w bibliotece. Pamiętam to świetnie - był początek 2003 roku a ja miałem za sobą półtora roku bezrobocia z rzadka przerywanego dorywczymi zajęciami, nie mającymi nic wspólnego z wyuczonym zawodem (barman, akwizytor i takie tam). Od fafnastu miesięcy deptałem mniej więcej te same ścieżki do kilkudziesięciu punktów w Lublinie - cały cykl zajmował mniej więcej miesiąc, więc w każdym miejscu pojawiałem się regularnie po takim interwale. Traf chciał, że pojawiłem się w odpowiednim czasie w odpowiednim gabinecie i zostałem zatrudniony "od zaraz". Rzecz w tym, że gdyby 6 stycznia 2003 roku był dniem wolnym od pracy, prawdopodobnie trafiłbym do biblio dzień później... a może nie? Może nie chciałoby mi się wstać z łóżka (bywało), albo 7 stycznia poszedłbym do innej instytucji, a może trafiłbym na inny (gorszy) humor czynników decyzyjnych? Niewiele później, wiosną, trafił się wakat w małej bibliotece osiedlowej - pewnie trafiłbym więc na filię i dziś głowiłbym się nad zupełnie czymś innym niż zawiłości prowadzenia biblioteki cyfrowej. Poza tym raczej na pewno nie poznałbym Kol. Małżonki, co w naturalnej konsekwencji stawia pod znakiem zapytania istnienie Dziedziczki. Nie mówiąc już o mojej kondycji psychicznej (bez pracy różnie bywało), sytuacji materialnej (oczywiste), i tak dalej, i tak dalej... Być może takie gdybanie nie jest całkiem mądre (Małżonka słuchała moich wywodów z pewną troską), ale nie mogę oprzeć się refleksji, że przez mały szczegół całe moje życie mogło potoczyć się ZUPEŁNIE inaczej...

Wieczorem chyba przypomnę sobie "Przypadek" - jest dobry pretekst, a to jeden z najgenialniejszych filmów jakie nakręcono.