Przejdź do głównej zawartości

Pieśni powrotów to czas

No to wracam po wymęczonym, marnym pogodowo urlopie, w trakcie którego nawet wytęskniony rejs mazurski sprawiał wrażenie wymęczonego. Solidna ilość alkoholu wszelkiej maści nie zastąpiła niestety słonka. Ale i tak moje ukochane Mazury z trudem pożegnałem na kolejny rok (zwłaszcza, że w trybie awaryjno-przyspieszonym). Wstrząs aklimatyzacyjny łagodzę sobie lekturą wyjątkowo ciepłej, choć zdecydowanie bardziej lirycznej niż wesołej, powieści Cormaca. I utworem z gatunku ballad żeglarskich, który towarzyszy mi od wielu miesięcy w roli ulubionej kołysanki Urszulki (tzw. kołysUlki). Utwór ten, oryginalnie zatytułowany "The Going Home Song", spłodził angielski pieśniarz folkowy Jim James, a rozpowszechnił klasyczny wykonawca pieśni morskiej Ian Woods (któremu zresztą błędnie przypisuje się autorstwo). Zaś formacja Smugglers 20 lat temu nagrała wyjątkowy album żeniący szanty z brzmieniem rockowym - i właśnie "Pieśń powrotów" cudnie go zamyka, w refleksyjny, wyciszony sposób, rozpędzając się jedynie na rozlewne solo gitarowe Mariusza Wilke. No i ten prosty, ale przecież piękny tekst ...
 




Co ciekawe - cały i kompletny album, z którego pochodzi "Pieśń powrotów", zespół udostępnił w wersji .mp3 na swojej stronie internetowej. Jest to, przyznam, jedna z moich ulubionych płyt w fonotece, choć szant i żeglarskich piosenek z zasady nie słucham (wolę śpiewać). Ale to jest jedyny wyjątek, bo album to mocno wyjątkowy. Rozpięty od utworów inspirowanych tradycyjną szantą, przez ballady żeglarskie (m. in. wydobyli z zapomnienia uroczą "Balladę A"), po irlandzki folk oraz angielski folk-rock spod znaku Fairport Convention i Albion Band. Z jednej strony flety i skrzypce (na tych ostatnich świetnie zagrał nieżyjący już Józef Kaniecki), z drugiej - perkusja oraz charakterystyczne pastelowe brzmienie gitary elektrycznej Mariusza Wilke, który od lat towarzyszy polskiej scenie poezji śpiewanej. A wszystkie te inspiracje i pomysły upchnięte w niespełna 40 minut nagrań, wykonanych w 5 (!) dni. Tylko dziewięć utworów, ale każdy wywiedziony z innej inspiracji, stąd pozostawiają wrażenie sympatycznej różnorodności. Naprawdę świetna płyta, przez swoje nietypowe brzmienie akceptowalna nie tylko przez żeglarzy (jak nie podejdzie, zawsze można skasować mp3).

Starczy tych refleksji, czas wracać do życia. Pieśni powrotów to czas...   


PS. Przed rejsem zdążyłem przeczytać "Skrzydlatą trumnę" - postaram się coś na jej temat wydalić, ale mogą nie być to zbyt błyskotliwe myśli (choć książka świetna).