Dziś
nazywalibyśmy go profilerem. Alienista to psycholog - kryminolog, specjalista
od chorych psychicznie – czyli według XIX-wiecznej nomenklatury wyalienowanych.
Dziś dla potrzeb policji tworzy portret psychologiczny poszukiwanych osób,
przeważnie przestępców, zwłaszcza morderców. Dzięki znajomości zakamarków
ludzkiego umysłu i dzięki własnej inteligencji taki człowiek jest w stanie
odtworzyć pokręcone drogi, którymi porusza się umysł psychopaty, być może
wskazać hipotetyczne miejsce jego przebywania, wytypować jego potencjalne kolejne
ofiary. Przy odrobinie szczęścia – trafnie.
Caleb Carr cofa
się w swojej powieści do ostatnich lat XIX wieku - do czasów, gdy psycholog był
postrzegany jako ktoś w rodzaju czarownika. Techniki pracy policji różniły się
od obecnych nie tylko ze względu na możliwości techniczne (choćby możliwa już wtedy daktyloskopia, obecnie podstawa identyfikacji, uznawana
była za kompletnie niewiarygodną). Sam zawód policjanta miał fatalną
reputację, na którą zresztą ciężko pracowały pokolenia skorumpowanych i
zdegenerowanych „gliniarzy”. Raczkująca współpraca psychologii i rzemiosła
policyjnego stanowi główny temat „Alienisty”.
Ambulans przed szpitalem Bellevue w Nowym Jorku, 1895. Źródło: Wikimedia Commons |
Carr starannie
odtwarza tło społeczne – swoisty rewers Nowego Jorku znanego choćby z „Wieku
niewinności” (ta sama epoka, to samo miasto). Jest dramatycznie i
krwawo; śledztwo w sprawie serii okrutnych mordów na prostytuujących się
chłopcach odsłania nie tylko mroczne zakamarki psychiki mordercy, ale też
wstydliwe sfery życia wielkiego miasta. Koncept jest odpowiednio makabryczny,
nawiązujący – jawnie i świadomie – do Kuby Rozpruwacza, jak zresztą innych
podobnych seryjnych morderców z tej i wcześniejszych epok. Fascynująco opisany
jest tu proces tworzenia portretu psychologicznego mordercy. Przypomina rzeźbienie
– w tym, że jest to eliminacja zbędnych, nieprzystających elementów z wyjściowego
szerokiego spektrum możliwości. Podobnie postępują śledczy z „Alienisty”,
eliminując hipotezy (cechy, zachowania), które nie charakteryzują
mordercy. Z tego co zostaje, stopniowo wyłania się zawężony rys osobowościowy i
socjologiczny psychopaty. Splecione z tym imaginacyjnym portretem śledztwo na szczęście
przebiega bez podejrzanych zabiegów narracyjnych, nagłych olśnień, śliskich
zbiegów okoliczności. Wszystko niemal do samego końca elegancko się ze sobą
zazębia, a stopniowe zbliżanie się obławy do ściganego psychopaty opisane jest rzetelnie i bez naciągania czytelnika. Wszystkie wnioski mają zaczepienie w faktach. I trzeba przyznać autorowi, że w jego powieści widać drobiazgowy
research historyczny i precyzyjny jak wojskowa kampania plan fabuły (w końcu
jest on historykiem wojskowości).
Gorzej z
realizacją. O ile precyzyjna konstrukcja śledztwa i tło historyczne (w tym drobiazgowo odtworzona topografia Nowego Jorku) nie budzą
większych zastrzeżeń, o tyle w szczegółach odbijają się pisarskie niedostatki
warsztatowe. Relacje Johna Moore'a, dziennikarza New York Timesa i zarazem narratora, z tytułowym alienistą Laszlo
Kleizerem nieznośnie przypominają karykaturę klasycznych relacji Holmes – Watson. Dziennikarz jest co rusz na siłę
niedomyślny, zadaje Kleizerowi irytująco głupie pytania chyba tylko po to, by
psycholog mógł na nie wyczerpująco odpowiedzieć, objaśniając wszystkie
niuanse metodą "kawa na ławę". Kleizer mamrocze pod nosem niezrozumiałe terminy, o które Moore pyta, po czym Kreizler wyjaśnia... To dopowiadanie
wszystkiego do samego końca, swoista łopatologia, irytuje zresztą nie tylko
w opisie samego śledztwa, ale też w wątkach pobocznych. Robi to niestety toporne wrażenie.
Podobnie jak niezręczna inscenizacja wielu istotnych scen powieści. Jeden przykład: o ile, jak rozumiem, w połowie powieści potrzebny był błąd śledczych, by zabójca mógł się wymknąć na drugą połowę śledztwa – to błąd ten jest tak kretyński i nie licujący z inteligencją popełniającej go postaci, że omal nie przerwałem lektury. Zabrakło na niego wiarygodnego pomysłu. Z kolei finał zrobił na mnie wrażenie sztucznie przekombinowanego. A szkoda.
Podobnie jak niezręczna inscenizacja wielu istotnych scen powieści. Jeden przykład: o ile, jak rozumiem, w połowie powieści potrzebny był błąd śledczych, by zabójca mógł się wymknąć na drugą połowę śledztwa – to błąd ten jest tak kretyński i nie licujący z inteligencją popełniającej go postaci, że omal nie przerwałem lektury. Zabrakło na niego wiarygodnego pomysłu. Z kolei finał zrobił na mnie wrażenie sztucznie przekombinowanego. A szkoda.
Na koniec –
dobór śledczej ekipy z kobietą i Murzynem w składzie śmierdzi mi całkiem
współczesną polityczną poprawnością albo, co gorsza, podręcznikiem pisania
powieści (bohaterowie w grupie muszą być różnorodni!). Nawet mimo próby
względnie logicznego uzasadnienia ich obecności w tej grupie. Nie wspominając o
tym, że charakterystyka niemal wszystkich postaci z daleka szeleści papierem –
niemal widzę kartki z wykazami ich kolejno ujawnianych cech. Skutecznie psuje to odbiór powieści, która - jak na ironię - ma sugestywny klimat i potencjał na znakomity kryminał. Cóż, kiedy takie detale co chwila wybijają z nastroju...
Broadway 808 - kwatera ekipy z "Alienisty". Źródło: Park Propert Advisors |
Krótko mówiąc –
powieść jest ciekawa od strony poznawczej: realia pracy policyjnej i
psychiatrycznej końca XIX wieku są ciekawe same w sobie. Mechanizmy pracy
„alienisty” również podane są ciekawie – a mam porównanie po skończonym niedawno „Klubie koneserów
zbrodni”, którego duża część dotyczy wybitnego współczesnego profilera. Intryga jest
precyzyjnie i wiarygodnie pomyślana, przebieg śledztwa - w założeniu mocny i dramatyczny. Niestety kuleje
robota literacka i w efekcie trudno
uwierzyć w świat, w którym niemal wszystkie postaci rażą dwuwymiarowością, teatralnie brzmi
większość dialogów, a w kluczowym momencie jednemu z bohaterów ni stąd ni zowąd
odejmuje się rozum (choć było multum sposobów na lepsze rozwiązanie problemu
fabularnego). Ocena pozostaje stosunkowo wysoka głównie za duże walory
poznawcze i - na poziomie ogólnym - precyzyjną historię.
Ode mnie: 4 / 6
O "Alieniście" przeczytałem pierwszy raz na blogu Bernadetty Darskiej.
I powolutku spróbuję wrócić do w miarę regularnego blogowania...