Przejdź do głównej zawartości

Panta rhei (David Benedictus, "Powrót do Stumilowego Lasu")

 Bo, chociaż baśń ożywią smyczki,
to tylko raz się gra w patyczki...

(J. Kaczmarski)


David Benedictus wydając "Powrót do Stumilowego Lasu" miał lat niemal 70 i był doświadczonym pisarzem, dramaturgiem i reżyserem teatralnym. Wspominam o tym dlatego, że wydaje się, że trudno kogoś takiego posądzać o chęć łatwego odcinania kuponów od cudzej legendy. Jeśli zaś dodać, że aż 10 lat ubiegał się u spadkobierców Milne'a o prawo do kontynuacji przygód Krzysia i jego zabawek, można założyć, że zdawał sobie sprawę z wielkiej odpowiedzialności, jaką na siebie bierze.

"Powrót" jest ostatecznie kontynuacją tyleż pieczołowitą, co - wydaje mi się, ale mogę się mylić - niepotrzebną. Niewątpliwie, w każdy akapit z dziesięciu - jak u Milne'a - rozdziałów włożono mnóstwo serca, sporo talentu literackiego i niemało wyobraźni (to samo dotyczy zresztą bliskiego wirtuozerii przekładu Michał Rusinka). Wystarczyło to do budzącego podziw odtworzenia mikroświata Stumilowego Lasu. Charaktery nieśmiertelnych bohaterów odtworzone są w miarę wiarygodnie, choć niekiedy zbyt ocierają się o przerysowanie - dotyczy to np. Sowy i Królika. Nowemu zaś zwierzątku, wydrze Lotcie, brakuje jednak, mimo względnej wyrazistości, siły archetypu. Nie trzeba badać jej DNA, by stwierdzić, że jej ojcem nie jest A. A. Milne.

Podobnie z samymi przygodami. Brakowało mi w nich spontaniczności i autentyzmu, cechujących oryginalne perypetie Krzysiowej menażerii. Niektóre epizody sprawiają wrażenie wtórnych, inne - niepotrzebnie opresyjnych (zniechęcanie Sowy do pisania). Ryzykownie też wkracza do Lasu świat zewnętrzny w postaci gry w krykieta, gramofonu, czy zwłaszcza snu Tygrysa o Afryce. Choć dopuszczam możliwość, że to zabieg celowy - w końcu Krzyś chodzi już do szkoły i nic nie jest takie jak dawniej. Panta rhei.

Mimo tych widocznych szwów i mankamentów "Powrót" broni się włożonym weń sercem i talentem. Sporo jest ciepłych, Milne'owskich dialogów; nie sposób też przeoczyć ilustracji Marka Burgessa, do złudzenia kopiujących styl Ernesta Sheparda (poza Krzysiem - bo wyrósł). I nawet jeśli akurat ja do "Powrotu" raczej nie wrócę, to nie jest to książka nieudana. Jeśli założeniem było wyrwanie Kubusia z Disneyowskiego koszmaru i przywrócenie go oryginalnej estetyce - to ten zamiar już sam w sobie jest godny aplauzu. Zaś oceniana autonomicznie książka Benedictusa zasługuje na wysoką notę. Widać w niej na pewno więcej pokory, niż jakiejkolwiek twórczej pychy. Tyle, że nie sposób jest dorównać arcydziełu (o czym sam autor z pewnością wiedział).

Ode mnie: 4,5 / 6

(źródło)



David Benedictus, Powrót do Stumilowego Lasu (Return to the Hundred Acre Wood) ; przeł. Michał Rusinek. Warszawa : Wydawnictwo "Nasza Księgarnia", 2010.

Książka dostępna w WBP w Lublinie