Matthew Kneale to pisarz
przewrotny. Jego utwory prozatorskie z zasady stanowią połączenie formy obficie
korzystającej z inteligentnego komizmu i ironii z poważną, zmuszającą do
zastanowienia treścią. A ta z reguły prezenuje niewygodne prawdy oraz wnioski wybijające z dobrego samopoczucia. Sposób ich podania w początkowo lekkim,
zdystansowanym tonie, tylko powiększa wrażenie wywołane ostatecznym ciężarem
przekazu. W ten sposób zbudowany jest narracyjny majstersztyk Anglicy na
pokładzie i spora część opowiadań z tomu Drobne występki....
Nieco podobnie jest z Rzymianami bendąc. To bardzo zabawna powieść.
Przynajmniej bawi z początku.
Narracja napisana jest z punktu widzenia dziewięciolatka i zbliżona do stylu
szkolnego wypracowania: najeżona błędami ortograficznymi, zapisanymi
fonetycznie wyrazami, pełna określeń w rodzaju "mega" i
"fajskie" czy też maminych zwrotów "owieczku" i "chodźcie, leząfą" ("les enfants" - fr. "dzieci"). Składnia jest po dziecięcemu pokręcona, płynnie łączy zdania
krótkie z irracjonalnie długimi, jakby podawanymi na bezdechu. Przekład tego
stylu, będący dość karkołomnym zadaniem, wypada na wskroś autentycznie, jest
przy tym prześmieszny, ale nie przekombinowany. A łatwo było to
"przefajnować". Rzymianie to kolejna po narracji Peevaya z Anglików...
perełka translatorska Krzysztofa Filipa Rudolfa, który wyrasta na "tłumacza do
zadań specjalnych" gdańskiej oficyny.
Siedzimy więc w głowie
rezolutnego dziewięciolatka Lawrence'a, który wspiera mamę w trudnym dziele
radzenia sobie z samotnym wychowywaniem dzieci i w opędzaniu się od agresywnego
byłego męża. Lawrence czuje się odpowiedzialny za młodszą siostrę Jemimę,
martwi go stan nerwów mamy, a ponadto ulega szeregowi typowych dla swojego
wieku emocji, od troski o ukochanego chomika Hermanna, przez fascynację
żołnierzykami, po nadanie przygodowej konwencji ucieczce przed toksycznym ojcem
rodziny. To pomysł mamy: z dala od Anglii, w Rzymie, w którym kiedyś mama
mieszkała i nadal ma znajomych, będą bezpieczniejsi. Jak łatwo się domyślić,
nie wszystko toczy się pomyślnie, ale z mniejszymi lub większymi perturbacjami
udaje im się zadomowić w stolicy cezarów... Oczywiście, do czasu.
Osobnym wątkiem są sprawozdania
Lawrence'a z aktualnie czytanych książek i broszur. Chłopiec jest żywo
zainteresowany a to kosmosem, a to historią, i kolejne lektury na te tematy
relacjonuje w swoim dziecięcym stylu. Najbardziej fascynują go ekscesy Nerona i
Kaliguli, które w tryskających przejęciem narracjach Lawrence'a są perełką
komizmu. Zarazem jednak wszystkie wstawki lekturowe chłopca stanowią ukryty komentarz do fabuły, nierzadko antycypujący powieściowe wypadki lub
dopowiadający do nich znaczenia. To jeszcze jedna płaszczyzna tej pozornie
prostej powieści.
Nie zdradzę powieściowego
twista, ale muszę wyznać, że jego fenomenalna konstrukcja jeży włosy na karku,
gdyż z grozy sytuacji zdajemy sobie znacznie wcześniej niż opowiadający całą
historię Lawrence. Dopiero wtedy, kiedy wszystko do nas dociera, zaczynamy w pełni rozumieć autorski zamysł, by narratorem uczynić właśnie tego chłopca. Nie jest to
przecież tylko zabieg zastosowany ku komediowej uciesze z nieporadności
językowej małoletniego bohatera. Nie u Kneale'a. Autor stworzył powieść, która
otwiera oczy na relacje rodzicielsko-dziecięce widziane przede wszystkim od
strony dziecka. Mieści się w tym niemal bezgraniczna wiara w prawdziwość
rodzicielskiego przekazu świata (choć bardzo ważne jest to "niemal").
Mieści się w tym też poczucie odpowiedzialności za spokój w rodzinie, jakie
odczuwa małoletni, ale przecież jedyny mężczyzna w domu. Ale równie istotne
jest postrzeganie przez niego całego kontekstu - głównie labiryntu narastających nieporozumień między dorosłymi, nie tylko rodzicami. Dziecięcy mechanizm odczuwania sympatii i antypatii żyje
przy tym niemal własnym życiem i jest nieporównanie bardziej instynktowny niż u
dorosłych. Zastanowienie budzą próby racjonalizacji niezrozumiałych decyzji
dorosłych, a także umiejętność manipulowania dorosłymi. Świat widziany oczami
dziecka jest tu pokazany w złożony, zniuansowany sposób, który trochę na
marginesie fabuły, uwrażliwia takiego rodzica jak niżej podpisany na to jak
postrzega go i jak rozumuje dziecko.
Kneale od wspomnianego zwrotu
akcji zaczyna grać we wszystkich rejestrach naraz - komicznym, przygodowym i
głęboko tragicznym. Funduje emocjonalny rollercoaster, którego bieg jest
autentycznie nieprzewidywalny. Śmiech zamiera na ustach (co, jak zauważyłem po
sobie, jest częstą reakcją na prozę tego pisarza). No i finał, choć od biedy
może uchodzić za happy-end, w zasadzie pozostawia w gorzkiej zadumie nad ceną,
jaką dzieci płacą za błędy dorosłych. Bo to właśnie ICH emocjonalne koszty są
nie do oszacowania, o czym niebywale subtelnie, niejednoznacznie i nie wprost
opowiada ostatnia scena między rodzeństwem, zamykająca powieść. Wyciszona i
intymna kropka nad "i" w pozornie lekkim dziele, mówiącym w istocie w
charakterystyczny dla tego pisarza paradoksalny sposób o sprawach śmiertelnie
poważnych. W mojej osobistej czytelniczej biografii Kneale to pisarz ważny i
przykuwający uwagę. Jeden z tych, których kolejnych książek wypatruje się z
niecierpliwością.
Ode mnie: 5,0 / 6
Za książkę dziękuję wydawnictwu Wiatr od Morza
Matthew Kneale, Rzymianami bendąc (When We Were Romans) ; tł. Krzysztof Filip Rudolf. Gdańsk : Wiatr od Morza, 2016.
Sorry za skojarzenie, ale Jemima to była kura Babci Świnki w Peppie :D
OdpowiedzUsuńNatomiast książka wydaje się ciekawa i że tak polecę blogowym klasykiem, dopisuję do listy :)
Namawiałeś, namawiałeś, aż namówiłeś. Trzy książki Kneale'a jadą do mnie pchane Wiatrem od morza. Już się nie mogę doczekać.
OdpowiedzUsuńTo ja też wrzucam do schowka. Może kiedyś się trafi.
OdpowiedzUsuń