Przejdź do głównej zawartości

DYLAN.PL, "Niepotrzebna pogodynka, żeby znac kierunek wiatru" (2 CD)


Równolegle z opisywanym ostatnio tomem tekstów Boba Dylana w przekładach Filipa Łobodzińskiego ukazał się dwupłytowy album formacji DYLAN.PL pt. Niepotrzebna pogodynka, żeby znać kierunek wiatru. Podzielony jest na dwie części, z grubsza zawierające "Dylana społecznego" i "Dylana intymnego". Całość to 29 (aż!) utworów zamieszczonych także we wspomnianym tomie, w naturalnych - choć czasem nieoczywistych -  bluesowo-folkujących aranżacjach. Dzięki nagraniom można się przekonać, jak przemyślane są te przekłady, jak świetnie sprawdzają się w wykonaniu. W końcu tłumacz mówił w wywiadach, że pisze je tak, by nadawały się do śpiewania.


I to się słyszy. Teksty płynnie wpasowują się w rytm, mają swoją akustykę, niemal wszystkie brzmią bardzo naturalnie. Dają dużo do zastanowienia, ale mnogość znaczeń i treściowy ładunek nie przytłacza dzięki temu, że całość jest niebywale potoczyście zagrana. Słychać tu czystą radość wspólnego muzykowania i śpiewania, zarówno wtedy gdy główny skład wspierają goście, jak i w wykonaniach skromniejszych aranżacyjnie. Wszyscy zaproszeni pojawiają się w singlowym Adam dał imiona zwierzętom, a indywidualnie warto wymienić łobuzerski występ Muńka Staszczyka w Czasy nadchodzą nowe i fantastyczny duet Łobodzińskiego z Pablopavo w Tęsknym jazzie o podziemiu (porywające otwarcie albumu). Szantowy Gdy przypłynie okręt nasz dużo zyskuje dzięki udziałowi Tomasza Organka. Marysia Sadowska m. in. uroczo wybija się zadziornością w bezwstydnie folkowym Romansie w Durango, ale pojawienie się Martyny Jakubowicz budzi lekki niedosyt - pozostała za bardzo w tle i słychać ją tylko w jednym utworze. No cóż, Jakubowicz ma własną płytę "dylanowską", ale w tym składzie chciałoby się jej usłyszeć więcej.

W warstwie instrumentalnej też dzieje się mnóstwo dobrego: pobrzmiewa banjo, puzony, flet, akordeon, i cały szereg różnorodnie wykorzystanych gitar (akustyczne, klasyczne - tu brawa dla Jacka Wąsowskiego z Elektrycznych Gitar za lekkość grania różnych strunowych "ornamentów"). Świetnie wpasowuje się też bas (znany z Zespołu Reprezentacyjnego Marek Wojtczak). Niemniej prywatną nagrodę przyznałbym Krzysztofowi Polińskiemu, perkusiście z ogromnym portfolio, który czyni cuda na perkusjonaliach i rozmaitych "przeszkadzajkach", nadając w wielu piosenkach niebywałą motorykę i fakturę. Tworzy coś podobnego do gęstego stylu gry Johna Convertino z Calexico.

Ale bywa też zupełnie inaczej, kiedy frontman zostaje sam z gitarą... Łobodziński wokalnie wypada bardzo autentycznie i odpowiednio szorstko, choć oczywiście - szczęśliwie - nie naśladuje maniery wokalnej Dylana. Nie musi - ma swój własny styl. Ma też swoje ograniczenia, zwłaszcza w wysokich tonach, podobnie zresztą jak sam Noblista. Cóż, te pieśni nie zniosłyby gładkiego, dopieszczonego głosu. Trzeba mieć za sobą bagaż doświadczeń, ale też niezbędny dystans. Zresztą lider Dylan.pl to przecież filar legendarnego Zespołu Reprezentacyjnego, występuje od lat 80. I samotnie (model "facet z gitarą") potrafi pociągnąć z pazurem niemal sześciominutowe Oj tam, stara (tak sobie krwawię). Podobnie ascetyczna jest aranżacja Odpowiedź unosi wiatr: w układzie gitara+harmonijka,  czyli w klasycznym, najwcześniejszym brzmieniu samego Dylana. Strzał w dziesiątkę. Rewelacyjnie wypada wyluzowane wykonanie Miłość bez zera/Żadnych ograniczeń, posępne Bez słowa, szemrzące Północ minęła. Albo posłuchajcie Burzy - trwającej 12 minut opowieści o Titanicu. Po tym po prostu chodzi się i nuci cały dzień. Najlepszy kawałek? Mam słabość do Señora, który w dodatku jest tu cudnie obudowany gitarą Jacka Wąsowskiego i z wyczuciem dramaturgii wyśpiewany przez Łobodzińskiego. Ale wszystko przebija W szarych pętach dżdżu - niegdyś fantastycznie melodyjne otwarcie płyty Blood on the Tracks, dziś równie kapitalnie odtworzone, w bardzo naturalnym przekładzie, opartym na ocierającej się o geniusz tytułowej frazie. Ten "deżdż" nie traktuje dosłownie oryginalnego Tangled up in blue, ale idealnie trafia w niesiony przezeń nastrój, w polskiej wersji jeszcze wzbogacony skojarzeniem (także dźwiękowym) ze słynnym wierszem Staffa. Takich perełek słownych-niedosłownych jest tu mnóstwo - posłuchajcie pierwszego na pierwszej płycie, uderzającego jak dynamit i napakowanego tekstem Tęsknego jazzu o podziemiu (właśnie z niego pochodzi tytułowa niepotrzebna pogodynka). To najlepsze co można zrobić, kiedy całość się kończy - włączyć wszystko od nowa. Wyjątkowy album, mądry, lekko zagrany i bardzo mocno uzależniający.

DYLAN.PL, Niepotrzebna pogodynka, żeby znać kierunek wiatru. Agora S.A. 2017.

Komentarze