Jest to mowa wygłoszona przez Josifa Brodskiego 10 grudnia 1987 r. - czyli 30 lat i 1 dzień temu - w Królewskiej Akademii Sztokholmskiej w ramach uroczystości wręczania literackiej Nagrody Nobla 1987. Ukazała się drukiem w „Zeszytach Literackich" (nr 21/1988) oraz w książce Reszty nie trzeba: rozmowy z Brodskim, zebr. i opr. Jerzy Illg, Katowice 1993. Poniższy wybór fragmentów - w oczywisty sposób autorytarny i ułomny - ma na celu jedynie upamiętnienie rocznicy tego wydarzenia, oraz zachętę do zapoznania się z całością tekstu. Wyróżnienia pochodzą ode mnie.
(...) Jeżeli sztuka w ogóle czegokolwiek uczy (przede wszystkim - artystę),
to właśnie prywatności ludzkiego istnienia. Ta najbardziej zamierzchła - i
najdosłowniejsza - forma prywatnej inicjatywy umyślnie bądź mimowolnie rozbudza
w człowieku poczucie indywidualności, wyjątkowości, osobliwości - czyniąc z
istoty społecznej jednostkę. Niejedno można dzielić: chleb, łoże, przekonania,
ukochaną - ale nie wiersz, powiedzmy, Rainera Marii Rilkego. Dzieło sztuki,
zwłaszcza literatura a w szczególności wiersz, zwracają się do człowieka tete a
tete, nawiązując z nim proste, bezpośrednie stosunki. I dlatego obrońcy
powszechnego dobra, przywódcy mas, głosiciele historycznej konieczności niezbyt
kochają sztukę, a zwłaszcza literaturę i w szczególności poezję. Tam bowiem,
gdzie przeszła sztuka, gdzie odczytano wiersz, zamiast oczekiwanej zgody i jednomyślności
napotykają obojętność i wielogłos, zamiast gotowości działania - lekceważenie i
odrazę. Innymi słowy - wewnątrz zer, którymi obrońcy powszechnego dobra i
przywódcy mas pragną na siłę operować, sztuka wpisuje "oczko, oczko, nos,
podkówka - proszę bardzo, oto główka", jak głosi wyliczanka,
przekształcając każde zero w nie zawsze może pociągającą, ale jednak ludzką
twarz. (...)
M.S.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgRvj6zhxqEvsgprdEh1MO55EyXzDntbkBxy4kxhyjk5JS-3my3JHFzJoHDN7qOC1wiOMN13m9gQpapafMCZuu72Nx6VxTkzWmYzCVgrm3_pLVIeWi2O4Hln4UVGm3Px5acU63rfsE-_Kpk/s320/chyba+nobel.jpg)
Nie uważam, bym wiedział o życiu więcej niż ktokolwiek w moim wieku, ale
wydaje mi się, że książka jest dużo bardziej niezawodnym partnerem niż
przyjaciel lub ukochana. Powieść lub wiersz to nie monolog, lecz rozmowa
pisarza z czytelnikiem, rozmowa, powtarzam, wyjątkowo osobista, wykluczająca
wszystkich pozostałych, jeśli kto woli - dialog mizantropów. I w chwili gdy się
toczy, pisarz zrównany jest z czytelnikiem, jak zresztą i na odwrót,
niezależnie od tego, czy chodzi o wielkiego pisarza, czy nie. To zrównanie
jest zrównaniem świadomości i naznacza człowieka na całe życie, gdyż tkwiąc w
jego pamięci, niejasno albo wyraźnie, Wcześniej lub później, w porę lub nie, wpływa
na jego zachowanie. Właśnie to mam na myśli mówiąc o roli odtwórcy, tym
bardziej naturalnej, że powieść albo wiersz to wytwór dwu samotności, pisarza i
czytelnika. (...)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZ-scXwFD6-4e32Zexdnl91owP0hyCR0b0o1jKPK-1NCumg5EWBGN2Zb7ecEQ3YimTNmyjncJHI8dslOUGctN24l8GHwJid6YFVE0uExq8lBfoVI1_4gCregpK6Qu1bkt0Hw5waNPut-JP/s320/nobelevskaya.jpg)
Ot, oto i odpowiedź na pytanie, dlaczego władzy niespecjalnie zależy na promowaniu czytelnictwa.
OdpowiedzUsuńTak, oczywiście. Za to praktycznego exemplum dostarcza książka "Szwecja czyta, Polska czyta" Tubylewicz, gdzie korelację między czytelnictwem a świadomością obywatelską widać jak na dłoni. Polecam, bardzo pouczająca lektura. I mimowolnie bardzi przygnębiająca niestety.
OdpowiedzUsuń