Przejdź do głównej zawartości

Elegia (Larry McMurtry, "Ulice Laredo")

Gorzka i brutalna, przy tym miejscami bardzo przejmująca opowieść o ludziach i czasach, wielopłaszczyznowo przemyślana pisarska konstrukcja, której mogą szkodzić powiązania z wielką poprzedniczką.




Osiem lat po pulitzerowej epopei o spędzie bydła czytelnicy amerykańscy otrzymali tom kontynuujący losy bohaterów tamtej pamiętnej awantury. W przypadku naszego zakątka Ulice Laredo ukazują się cztery lata od wystawnej reedycji Na południe od Brazos, zaś niemal co do dnia trzy dekady po jej pierwszym polskim wydaniu. Tak czy inaczej w końcu mamy możliwość wrócić do świata Woodrowa Calla, Loreny Wood, P.E.'go (tym razem tłumacz zdecydował się spolszczyć oryginalny przydomek "Pea Eye" na "Ślepki") i innych. Spotkamy też szereg osób wcześniej nam nieznanych - zarówno Amerykanów, jak i Meksykanów i Indian. Warto też zaznaczyć, że od znanej nam opowieści minęło prawie dwie dekady. Bohaterowie Brazos weszli już w wiek podeszły, zaś najmłodsza z nich Lorena także ma już swoje lata.

Rozczaruje się ten, kto oczekuje po Ulicach Laredo powtórki z dramatycznej, ale podszytej duchem wielkiej przygody narracji słynnej poprzedniczki. Tym razem pisarz dołożył wszelkich starań, by w ponurą wizję świata obedrzeć z heroicznego nimbu. Umiera się tu długo i cięźko, przeważnie z rąk wykolejeńców i sadystów, zresztą nierzadko pełniących funkcję stróżów prawa. Życie też jest pełne psychicznych i fizycznych cierpień. Nieliczne nieuświadomione postacie zostaną szybko sprowadzone na ziemię - lub w niej złożone. Nadzieja to towar deficytowy, a życie ludzkie jest tu bardzo tanie.

Zwłaszcza jeśli nie jesteś biały (choć i to w najmniejszym stopniu nie chroni przed przemocą). Ale w szczególnie fatalnym położeniu znajdują się Meksykanie, od kilkunastu dekad bezkarnie grabieni i mordowani przez sąsiadów z Północy, którzy uważając "kaktusów" bez mała za podludzi bezpardonowo pozbawiają ich mienia i życia. Oczywiście także Meksykanie mają swoje za uszami, ale czarno na białym widać, jak bardzo McMurtry jest krytyczny wobec swoich pobratymców. Nawet jeśli głównym "złolem" w powieści jest pewien amoralny do szpiku kości młodzieniec z Meksyku. Obraz tragicznego meksykańskiego losu bardzo bliski jest wizji, jaką roztoczył Cormac McCarthy w swoich głośnych Rączych koniach (1992).

Ulice Laredo są powieścią, nawet jak na tego pisarza, niebywale feministyczną. Taka konstatacja może zaskakiwać w odniesieniu do westernu, jakim niewątpliwie pozostają, ale akurat ten pisarz w swojej twórczości analizował erozję tradycyjnej wizji męskości. W jego ujęciu, konsekwentnie na przestrzeni kilku dekad twórczości, rozpadowi tradycyjnej męskiej mitologii, towarzyszy umocnienie i stopniowe - by tak rzec - dokomplikowanie wizerunku silnej kobiecości jako ostoi porządku w świecie. Ulice Laredo, w których kobiece bohaterki mają znacznie więcej i mądrzej do powiedzenia niż uwikłani we własne obsesje i zwyczajnie słabi (lub bezmyślnie brutalni) mężczyźni, stanowią kolejny, być może najmocniejszy wyraz tej pisarskiej tendencji.

Celowo piszę tę recenzję niejako od tyłu, od spraw tła, bo opis fabuły wydaje mi się niezbyt istotny. Ale OK - Woodrow Call w podeszłym już wieku i w towarzystwie dwóch niewydarzonych pomocników na płatne zlecenie ściga młodego meksykańskiego mordercę, zaś matka tegoż wyrostka próbuje ochronić go przed nadciągającym losem. Za Callem podąża jego były podwładny Ślepki, a za nim z kolei - jego małżonka, Lorena. Ale powiązania z Na południe od Brazos są tu w istocie najmniej ważne albo nawet szkodzą Ulicom Laredo. McMurtry zresztą szybko i bez pardonu rozprawia się z oczekiwaniami czytelniczymi co do losów przynajmniej niektórych znanych nam osób. Z kolei fastrygowanie podpalacza ludzi Mox Moksa z niegdysiejszym porwaniem Loreny to bodaj najsłabszy aspekt tej powieści. Za to nowa powieść sama w sobie jest gorzką i brutalną, a przy tym miejscami bardzo przejmującą opowieścią o ludziach i czasach, przemyślaną pisarską konstrukcją, w której jest miejsce na rewizję ról społecznych obu płci, na rozliczenie z nieledwie zbrodniczą polityką USA wobec południowych sąsiadów, na ostateczne domknięcie pionierskego etapu kolonizacji Dzikiego Zachodu, wreszcie na intymny wizerunek człowieka po druzgocących przejściach. Właśnie być może ten napisany bardzo "od wewnątrz" portret mężczyzny, którego poczucie tożsamości się rozpada, który traci wszystko co go dotychczas określało, uderza w Ulicach Laredo najmocniej.

Owszem, nie ma w Ulicach Laredo postaci na miarę Augustusa McCrae, ale nie da się ukryć, że częściowo jest to opowieść właśnie o jego braku. Generalnie, jak wskazuje już sam tytuł odwołujący się do żałobnej w wymowie pieśni, tom domykający "sagę Lonesome Dove" jest elegią na wielu poziomach, odmienną w tonacji i konstrukcji od wielkiej poprzedniczki, ale przez to tym bardziej zasługującą na ocenę poza kontekstem Brazos.

Ode mnie: 5,0 / 6


Larry McMurtry, Ulice Laredo (Streets of Laredo); tłum. Michał Kłobukowski. Czerwonak: Vydawnictwo Vesper, 2021.



Komentarze