Przejdź do głównej zawartości

Wina i szantaż (Ayelet Gundar-Goshen, "Budząc lwy")

Ciekawy pomysł wyjściowy, ale ostatecznie rozwodniony i przegadany.




To nie będzie taka pełnoprawna recenzja, tylko notka-ślad, bo przyznam, że w dużej mierze odbiłem się od powieści izraelskiej pisarki (rocznik 1982). Nie wynikło to raczej z egzotyki, bo tej nie ma w Budząc lwy zbyt wiele, zresztą jestem dość otwarty. Owszem, autorka porusza problem afrykańskich uchodźców, ale ten nie jest już od dawna lokalną specyfiką jakiegokolwiek pojedynczego kraju. Z kolei problem moralny, przed którym staje bohater, jest zasadniczo geograficznie uniwersalny - ucieczka z miejsca wypadku, szantaż, zagrożona stabilna egzystencja szanującego się obywatela. W dodatku lekarza. Klincz emocjonalno-moralny jest zmyślnie skonstruowany; tak, by zaciskająca się pętla o jawnie thrillerowym pochodzeniu (a właściwie dwie pętle, bo wobec szantażystki też nieubłaganie gęstnieje zagrożenie) wydobywała jednocześnie na wierzch dylematy etyczne. Gdzie kończy się zadośćuczynienie za ludzkie życie? Czy szantaż w imię dobra jest moralny? Czy dobro czynione pod przymusem pozostaje dobrem? Czy wreszcie zadośćuczynienie zdejmuje odpowiedzialność karną? I co z szybko korodującym zaufaniem bliskich? Problem jednak w tym, że bohaterowie Budząc lwy nie wzbudzili, przynajmniej we mnie, żadnej sympatii, przez co ich losy pozostawiły mnie zupełnie obojętnym, niczym losy pająka i muchy w jego pajęczynie za oknem. To poczucie oddalenia i rzadkiego u mnie braku empatii pogłębiała też rozwlekłość autorki, bo o ile rozumiem wybór konwencji powieści psychologicznej tylko osnutej na schemacie thrillera, i popieram pokazywanie tych samych spraw i sytuacji z różnych stron, to omawiana tu powieść nawet w udanych partiach, jak erozja małżeństwa głównego bohatera, z czasem poczyna tonąć w całych akapitach powtarzających te same refleksje w coraz to nowych i coraz bardziej wydumanych metaforach. Stan emocjonalny bohaterów wałkowany jest kolejny raz w innej formie, ale o podobnej treści i w końcu zaczyna zwyczajnie nudzić, nawet jeśli początkowo angażował. Zasadniczo to wszystko mogłoby być wciągające, ale jest tego tyle, że w drugiej połowie książki wielokrotnie przeskakiwałem całe akapity bez poczucia, że coś mnie omija, bo myśli bohaterów znałem już doskonale z poprzednich stron. I coraz mniej mnie one obchodziły. Słowem - ciekawy pomysł wyjściowy, początkowo intrygujący nawet mimo bohaterów niezachęcających do empatii, ale ostatecznie - co męczy zwłaszcza w drugiej połowie - rozwodniony i przegadany. Na plus zaliczam przedstawiony bez patosu los imigrantów, z przebłyskami gorzko wisielczego humoru, który tylko wzmaga grozę i smutek tych partii tekstu. Stąd też stosunkowo wysoka, jak na tak krytyczną recenzję, ocena.

Ode mnie: 4,0 / 6


Ayelet Gundar-Goshen, Budząc lwy (Lehair arajot); tłum. Marta Dudzik-Rudkowska. Kraków: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2019.



Komentarze

  1. Ech, przyznam szczerze, że ten tekst pokazuje, jak problematyczne są oceny liczbowe. Po przeczytaniu spodziewałbym się oceny gdzieś w okolicach 3 ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuszna uwaga... ja mam zbyt miękkie serce i nie lubię wystawiać poniżej 4. Ponadto w tym konkretnym przypadku jest to niewątpliwie książka z ambicjami, tyle że do mnie konkretnie nie trafiła. Czy to znaczy że słaba czy nieudana? Stąd taka zawyżona ocena. Niekiedy zresztą zdarza się, że po pewnym czasie koryguję cyferki i to przeważnie wychodzi pół oczka w dół. Mam wtedy mniejsze skrupuły :-)

      Usuń

Prześlij komentarz