Przejdź do głównej zawartości

New York Tour-ette (Jonathan Lethem, "Osierocony Brooklyn")

Trud przebijania się przez myślowy chaos niestety nie zostaje czytelnikowi należycie wynagrodzony.




Pomysł Jonathana Lethema (ur. 1964) polegał na połączeniu intrygi kryminalnej z perspektywą osoby cierpiącej na zespół Tourette'a. Pierwszoosobowa narracja dotycząca śledztwa w sprawie morderstwa popełnionego na szefie biura detektywistycznego podana jest z punktu widzenia jednego z protegowanych zabitego i w związku z jego (tj. narratora) przypadłością naszpikowana jest po brzegi natrętwami, zawijasami językowymi, biegunką skojarzeń i emocjonalnym rozedrganiem. Choroba znacząco utrudnia oczywiście prowadzenie dochodzenia, podobnie zresztą jak całą resztę jego egzystencji. Kłopot w tym, że trud przebijania się przez ten myślowy chaos nie zostaje czytelnikowi należycie wynagrodzony, bowiem sama intryga jest w najwyższym stopniu banalna, wręcz pretekstowa, i nie wykracza poza poziom rodem z niższej półki kryminału noir. Początkowo intrygujące osadzenie w środowisku adeptów buddyzmu zen ostatecznie nie zostaje wykorzystane. Kłopotliwy w odbiorze słowotok skutecznie dusi też próbę stworzenia nastroju charakterystycznego dla tego nurtu - zresztą trochę na przekór współczesnemu osadzeniu akcji (konkretnie w latach 90. ubiegłego wieku). Także migawki z Brooklynu i tamtejszego sierocińca nie grzeszą oryginalnością. Nie można natomiast odmówi sugestywności obrazowi zespołu Tourette'a "od wewnątrz", a jest to w dużej mierze zasługą znakomitego przekładu zmarłej 4 lata temu Marii Zborowskiej-Blusztajn, która dla tych karkołomnych kompulsywnych konstrukcji skojarzeniowych znalazła multum pomysłowych odpowiedników polskich, w zasadzie w większości tworząc je całkowicie na nowo. Ale jest to bodaj jedyne, co wyniosłem z tej - co tu kryć - męczącej i w ogólnym rozrachunku lektury. Zapewne ocena byłaby wyższa, gdybym szukał powieści poświęconej stricte zespołowi Tourette'a, jednak wydawca podkreśla jej walory gatunkowe, a te są, jak widać, mizerne. 


Powieść Jonathana Lethema doczekała się także ekranizacji, a właściwie filmu na jej motywach. Film w reżyserii Edwarda Nortona (i z nim w roli głównej) ma jednak diametralnie inną fabułę - zupełnie inny punk dojścia i akcję osadzoną w innej epoce. Film ma elegancko dopracowaną stronę wizualną, ale nie grzeszy nadmiarem napięcia (to eufemizm). W efekcie jedyne co ze mna pozostanie na długo (na lata) to bajecznej urody jazzowy soundtrack.  


Ode mnie: 3,5 / 6,0


Jonathan Lethem, Osierocony Brooklyn (Motherless Brooklyn); tł. Maria Zborowska. Poznań: Zysk i S-ka, 2002.



Komentarze

  1. Szkoda trochę, że nie udało się połączyć obu warstw, bo zamysł sam w sobie ciekawy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz