wkrótce chłód przechodzi w mróz.
Kto te strony zna,
wie - tu tak jest i już.
(P. Bukartyk, Tak jest i już)
Nowofundlandzki prozaik (1936-2014) to autor raptem 18 opowiadań i jednej powieści, mimo to uznawany jest za jednego z najwybitniejszych pisarzy Kanady. Opowiadania publikował w dwóch tomach (1976 i 1986), zaś po polsku pierwszy z nich ukazał się w 2017, a drugi - czyli niniejszy - w 2018 roku, oba nakładem zahibernowanej obecnie oficyny Wiatr od Morza (niech Neptun podniesie ich z niemocy). Te dwa zbiory stanowią pewną homogeniczną całość, trzymają jedność miejsca - którym jest wyspa Cape Breton - i przesiąknięte są tą samą mglistą melancholią. Nikt tak pięknie - może poza Hemingwayem - nie pisał o połowie ryb, bo obok górnictwa to podstawowe zajęcie mieszkańców tych stron. Trzecim zdaje się być kultywowanie pamięci, co z kolei ma dwa wymiary. Pamięć indywidualna to szereg wielorakich, nieraz dramatycznych przeżyć, jakie fundują ludziom surowe warunki życia, wspomnień wyłaniających się niczym sylwetki z gęstej, mroźnej mgły. Takiej, w której nierzadko groźne wydarzenia nabierają niepostrzeżenie niewytłumaczalnego metafizycznego ciężaru, nadnaturalnej aury, na tyle jednak nieostrej, że niemal niewidocznej, ale przecież wyraźnie wyczuwalnej (zwłaszcza w opowiadaniach Zimowy pies i Widzenie). To ten aspekt rozwinie później w swoich powieściach realistyczno-magicznych młodszy od MacLeoda o pokolenie Michael Crummey. Zaś druga warstwa pamięci to emigranckie dziedzictwo szkocko-gaelickie, w szybkim tempie zanikające. To tradycja, z którą kolejne generacje tracą więź nawet jeśli próbują ją kultywować, bo z czasem poczynają przepowiadać pieśni sprzed stuleci bez znajomości języka i ich treści (Dostrajanie ideału). Dziedzictwo stopniowo staje się jedynie malowniczym folklorem, samą formą. Autor nieraz sugeruje dyskretnie, że operuje wspomnieniami własnymi i swoich bliskich, stąd niezwykły autentyzm, któremu literacka zaduma, mimo szorstkich słów tej prozy, dodaje walor poetyckiej nadbudowy. Niby są to skromne historie o prostych ludziach, ale w wydaniu MacLeoda mają niepowtarzalną atmosferę, morską, chłodną i mglistą, na której urok jestem zupełnie nieodporny.
Ode mnie: 5,5 / 6
Alistair MacLeod, Skoro ptaki czynią słońce (As Birds Bring Forth the Sun and Other Stories); tłum. Michał Alenowicz. Gdańsk: Wydawnictwo Wiatr od Morza, 2018.
Wznoszę modły do Neptuna i wszelkich innych bóstw terenów mokrych, wilgotnych i wodnych, by odhibernowanie nastąpiło prędko.
OdpowiedzUsuń