Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2012

Przydział grogu wolno pić!

Ostatnio mrozy jakoweś nadeszły i ponoć utrzymać się mają przez najbliższe dni, a na dodatek Małża chodzi lekko przeziębiona. Celem wyleczenia (ona) lub profilaktyki (ja) sięgnęliśmy więc po sprawdzone przez lata źródło ciepełka i witaminy C, jakim jest starożytny marynarski napój - grog . Sympatyczny ów trunek wywodzi się z najszlachetniejszych morskich tradycji, a mianowicie z Royal Navy, gdzie od ok. połowy XVIII wieku serwowano załogom miksturę złożoną z rumu (jego wynalezienie to osobna historia), wody, cukru i soku z cytryny. Wcześniej - a dokładnie do 1655 roku - podawano marynarzom piwo, jednak psuło się ono i kisło w trakcie dalekomorskich rejsów. Ciekawe też, że chociaż sok cytrynowy dodawany był pierwotnie dla smaku, to zawarta z nim witamina C wydatnie zmniejszyła liczbę zachorowań na szkorbut wśród marynarzy brytyjskich. Na epokowy pomysł z sokiem wpadł zaś sir admirał Edward Vernon, a tak skomponowana mieszanka do tego stopnia posmakowała marynarskiej braci, że przydom

Betonowa dżungla (antologia "Moskwa Noir")

„Москва Нуар” wpadła w moje włochate łapy z zaskoczenia, bo choć zdawałoby się nieprawdopodobnie, żebym przeoczył coś co ma noir w tytule, to jednak miałem na to spore szanse. Ale na szczęście przydał się do czegoś znany portal społecznościowy i na nim odpowiednia znajomość (dzięki, D.!). Muszę przyznać, ze przytłoczyło mnie to miasto i ta książka. Oczywiście, wiadomo, że w książce tak zatytułowanej można liczyć na zdradliwych przewodników i rozmaite pułapki po drodze, ale jednak rosyjskie нуар ma ów czarny walor *) wyjątkowo smolisty. I jest to czerń matowa - choć nie od razu, bo przecież z początku tomu lśni czernią elegancką, inkrustowaną tu i ówdzie dolarami i blichtrem nowobogackich elit; ba, nawet przywołuje na twarzy czytelnika uśmiech przewrotną puentą. Ale po kolei. Czternaście opowiadań zamieszczonych w zbiorze, zresztą autorów raczej u nas nieznanych, układa się w jakąś upiorną urbanistyczną symfonię: cztery części (opatrzone tytułami wprost z rosyjskich klasyków), a

Cóż to jest prawda? (Don DeLillo, "Libra")

Nazwisko autora "Libry" do niedawna nie mówiło mi wiele - w gruncie rzeczy tyle, ze jeden z opiniotwórczych krytyków wymienił go jako jednego z najważniejszych żyjących pisarzy Ameryki, obok McCarthy'ego (cenię), Rotha (w większości nie mój klimat) i Pynchona (nie znam). Dopiero James Ellroy wymienił "Librę" jako główną inspirację "Amerykańskiego spisku" . I tak "Libra" trafiła w moje ręce jako kolejna pozycja związana z zamachem na JFK. "Libra" początkowo dezorientuje. Skonstruowana jest z trzech wątków, z których każdy reprezentuje inną perspektywę i stylistykę, natomiast wszystkie spojone są jednym wydarzeniem - Dallas, 22 listopada 1963, zamach na JFK. Pierwsza z tych płaszczyzn to wnikliwa biografia Lee Harveya Oswalda. DeLillo przeprowadził podobno bardzo dokładne poszukiwania archiwalne, można więc przypuszczać, że na poziomie faktów jego opowieść odpowiada tak zwanej prawdzie. Szczegółowość opisów budzi podziw i wrażeni

Gdyby...

Uświadomiłem sobie ostatnio, że gdyby ustawodawca (wiem, że wtedy rządził SLD, ale mimo to...) przegłosował wolne w święto Trzech Króli już 10 lat temu, w zasadzie całe moje życie mogłoby potoczyć się po zupełnie innych torach. Dziś mija 9 lat mojej pracy w bibliotece. Pamiętam to świetnie - był początek 2003 roku a ja miałem za sobą półtora roku bezrobocia z rzadka przerywanego dorywczymi zajęciami, nie mającymi nic wspólnego z wyuczonym zawodem (barman, akwizytor i takie tam). Od fafnastu miesięcy deptałem mniej więcej te same ścieżki do kilkudziesięciu punktów w Lublinie - cały cykl zajmował mniej więcej miesiąc, więc w każdym miejscu pojawiałem się regularnie po takim interwale. Traf chciał, że pojawiłem się w odpowiednim czasie w odpowiednim gabinecie i zostałem zatrudniony "od zaraz". Rzecz w tym, że gdyby 6 stycznia 2003 roku był dniem wolnym od pracy, prawdopodobnie trafiłbym do biblio dzień później... a może nie? Może nie chciałoby mi się wstać z łóżka (bywało), albo

Skontrum 2011

Cóż, przewaliły się Święta, przewalił się Sylwester (ten ostatni nie obył się oczywiście bez udziału Dziedziczki - zwanej też pieszczotliwie Gremlinem - która obudziła się czujnie o 23:45 i imprezowała z rodzicami do 2:30). Paradoksalnie w tym świątecznym okresie czasu wolnego było mało, a ten co był, został poświęcony rodzinie. Stąd pojawiły się spore przestoje na blogu. Po prostu nie było kiedy pisać i kropka. Niemniej chciałoby się jakoś podsumować zakończony rok, tym bardziej, że to pierwszy rok z blogiem. Sięgam więc do statystyk Biblionetki i stwierdzam co następuje: