Przejdź do głównej zawartości

American Dreams (Jakub Nowak, "To przez ten wiatr")

Kunsztowna konstrukcja literacka, złożona z niedopowiedzianej love story, westernu i rewizji polskich mitów.




Debiutancka powieść mającego doświadczenie "tylko" w opowiadaniach fantastycznych wykładowcy z Lublina już na poziomie plakatowej okładki odwołuje się do gatunkowych tropów filmowego westernu. Jednocześnie sprawia wrażenie kolażu - i obie te aluzje są w odniesieniu do jej wnętrza uprawnione. Jednak nie spodziewajcie się westernowej walki dobra ze złem, bo i dzisiaj czasy już nie te, westerny nie takie proste, a przede wszystkim Jakuba Nowaka interesuje wiele wątków niewynikających z tego sztafarzu. I tworzy z nich kompozycję - no właśnie, kolaż - będącą jednocześnie tradycyjną "powieścią środka", a jednocześnie trzeźwo współczesną, wnikliwą powieścią psychologiczną na bazie love story, a przy okazji także rewizją naszych rodzimych mitów. I w dodatku postmodernistyczną grą, w której fikcja twórczo miesza w faktach historycznych.

Kanwą dzieła lubelskiego pisarza jest agrarny epizod, w którym Helena Modrzejewska, Henryk Sienkiewicz i jeszcze kilka zaprzyjaźnionych osób próbowało prowadzić ranczo-winnicę w okolicach niewielkiego miasteczka Anaheim w Kalifornii. Jest rok 1876, Modrzejewska syta sukcesów na scenach carskiej Warszawy, szuka nowych wyzwań - i stąd pomysł rolniczo-artystycznej komuny w egzotycznej scenerii. Sienkiewicz, wówczas młody dziennikarz i zaledwie początkujący pisarz, boryka się z fascynacją na punkcie starszej od siebie, sławnej i w dodatku mającej męża gwiazdy, a także z rozsadzającą go ambicją i niewygasłym jeszcze (ma 30 lat) młodzieńczym głodem życia. W sumie do USA jedzie ich dziesięcioro, wliczając dzieci i - wcale nie najmniej ważną - służącą Anusię.

Wielość bohaterów przekłada się na różnorodność punktów widzenia i nielichy emocjonalny galimatias. Jedno i drugie Nowak rozgrywa po mistrzowsku, niuansując style wypowiedzi, żonglując fikcyjną i prawdziwą korespondencją, wchodząc głęboko w wewnętrzne przemyślenia. Poczesną warstwę w tkance powieści stanowią sny i marzenia - tu najcelniejszym słowem byłoby angielskie "dreams", oznaczające i jedne i drugie. Osią emocjonalną jest niedopowiedziany romans wielkiej Heleny i ambitnego Henryka, ale każde słowo więcej może zburzyć niedookreśloną naturę tej relacji. W prowadzeniu tego wątku dużo jest impresjonistycznego zamglenia, a zarazem nie brak buzującej krwi, dusznego splotu namiętności, ukradkowości (bo mąż!) i rozgorączkowanej wyobraźni. I to wszystko poprowadzone jest bez jednej fałszywej nuty, za to punktowane gwałtownymi kulminacjami i równie nagłymi pauzami niczym kompozycja Beethovena. Dawno nie spotkałem tak doskonałego, właśnie muzycznego operowania stosunkowo krótkimi - co charakterystyczne w tej powieści - zdaniami.

Autor mierzy się oczywiście z polskimi mitami, i osoba Sienkiewicza jest tylko jednym z nich. Spojrzenie bez zadęcia na legendę literatury, którą wówczas jeszcze on nie jest, pozwala na pociągnięty co prawda grubą kreską, ale wiarygodny portret rozsadzającego ambicjami i namiętnością początkującego literata. Wprowadzenie tu i ówdzie postaci i sytuacji (prawdziwych i fikcyjnych) mających później odbicie w twórczości Sienkiewicza odsłania tajniki pisarskiej wyobraźni i wskazuje na przestrzeń, w której fakty ulegają przekształceniu w fikcję, a nawet w fikcję na powrót udającą fakty, jak w sienkiewiczowskich "Listach z podróży do Ameryki", obfitujących w zmyślenia i udających reportaż. Gra tymi elementami jest swoistym meta-kontekstem, w którym Nowak umieszcza swoją własną powieść. Ona też jest przecież grą wyobraźni żonglującej faktami, o czym dobitnie mówi rozdział 33., złożony z jednego tylko, kapitalnie dobranego słowa. O tym też nie da się dużo powiedzieć, by nie ujawnić zbyt wiele.

Westernowy sztafarz To przez ten wiatr wywiedziony jest nie tyle z klasycznego westernu, co z jego późnej, realistycznej odmiany, antywesternu. Króluje tu przyprawiający o rozstrój nerwów suchy uporczywy powiew zwany Santa Ana, o którym pisał już Steinbeck. Wszechobecny jest kurz, błoto na uliczkach Anaheim, nie brak potu, alkoholu, krwi i spermy, lecz naturalizm przełamywany jest co rusz iście poetyckim wyczuciem, co tworzy mieszankę pokrewną Pewnego razu na Dzikim Zachodzie Sergio Leone (w linku soundtrack, który towarzyszył mi podczas lektury). Wątki łotrzykowskie to rewizja naiwnych osadniczych fantazmatów, zderzonych z brutalną rzeczywistością schyłkowego Pogranicza, ale nie one są tu wiodące - choć istotne, a w finale niezwykle dramatyczne. Zaznajomieni z prozą Cormaca McCarthy'ego i Larry'ego McMurtry'ego czytelnicy odnajdą się w tych klimatach jak w domu, a bardziej wnikliwi dopatrzą się na przykład w opowieści Lady Coyote niedalekiego echa pewnego monologu z cormacowskich Rączych koni.

Bardziej istotnym tropem wydaje się tu jednak twórczość autora Na południe od Brazos, do którego zbliża polskiego pisarza poprowadzenie postaci kobiecych. Zmarły w zeszłym roku piewca Teksasu oddał wielokrotnie sprawiedliwość mieszkankom Dzikiego Zachodu, tworząc wyraziste i złożone portrety kobiet bodaj we wszystkich swoich westernowych powieściach (Szlak Umrzyka, który być może ukaże się po polsku w przyszłym roku, nie jest tu wyjątkiem). U Jakuba Nowaka dzieje się podobnie i nie dotyczy to tylko Heleny, która jest główną rozgrywającą tej wyprawy, ale też między innymi mieszkanki Anaheim Clementiny Langenberger. A także służącej Anusi, bo jej portret to olśniewający obraz prostej ale i jednocześnie skomplikowanej osobowości. To z jej perspektywy przeżyjemy trudną, opresyjną sekwencję z udziałem pierwowzoru sienkiewiczowskiego Zagłoby. Nie będzie tu miejsca na rubaszność, a jest brutalnie szczery obraz molestowania z wykorzystaniem społecznej i fizycznej przewagi. I finał z aktywnym udziałem Anusi, a przy bierności męskiej części ekipy, jest bardzo w duchu takich na przykład Ulic Laredo McMurtry'ego. Jeśli zwrócić jeszcze uwagę na niezwykle subtelne sugestie homoseksualne (tu z kolei kłania się przełomowy dramat Tajemnica Brokeback Mountain ze scenariuszem Larry'ego), to można stwierdzić, że powieść Jakuba Nowaka wpisuje się we współczesny klucz genderowy, jakkolwiek bez śladu ostentacji czy kalkulacji. To wszystko jest u niego ujmująco ludzkie i prawdziwe.

Vladimir Nabokov mawiał, że słowo "rzeczywistość" niewiele znaczy bez cudzysłowu - i to stwierdzenie dobrze pasuje do wirtuozerskiej układanki lubelskiego literata. To dzieło, w którym tak zwane fakty i literacka fikcja przenikają się w duchu, paradoksalnie, nie tyle postmodernistycznym, co sienkiewiczowskim, gdyż polski noblista równie swobodnie przetwarzał życiorysy autentycznie żyjących niegdyś postaci. Nowak w toku opowieści przypomina nam o tym po swojemu, nie wprost, niejako wystawiając sobie samemu glejt do korzystania z tego chwytu. A sposób w jaki to robi, w oparciu o indywidualne punkty widzenia i emocje swoich bohaterów, jak diablo inteligentnie składa w całość wszystkie te płaszczyzny, nieraz balansując na granicy jawy, snów, wspomnień i wyobrażeń, budzi autentyczny podziw. Ot, choćby ta niezwykła, namiętna (sic!) modlitwa, co do której nie ma pewności czyja jest, bo pasuje do wielu. To książka kunsztowna i, przy całym swoim bogactwie i złożoności, nieprzegadana, a napisana tak czystym stylem, że chce się wracać do jej akapitów i zdań. Na szczęście błyskotliwość i pewna doza ironii nie stoją też w sprzeczności z autorską czułością i empatią, bo to opowieść w pierwszym rzędzie o emocjach, a nie zimny intelektualny konstrukt. Rewelacja, warta wszelkich nagród i niezapomnienia.

Ode mnie: 6 / 6

Wywiad z Jakubem Nowakiem w "Dzienniku Wschodnim"

Dom pod Anaheim, miejsce akcji powieści (źródło: Online Archives of California) 


Jakub Nowak, To przez ten wiatr. Warszawa: Powergraph, 2022.



Komentarze

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dużo dobrego czytam ostatnio o tej książce i choć trochę obawiam się tego przywołanego w tekście postmodernizmu, to jednak wrzuciłem na wirtualną półkę. Przy okazji nabrałem ochoty na powtórkę biografii Sienkiewicza i zapoznanie się z życiem Modrzejewskiej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postmodernizm w sumie jest przeze mnie wywołany trochę na wyrost. Chodzi o relację faktów biograficznych i fikcji autorskiej, co - piszę o tym drugi raz wywołując to podejrzane określenie - jest nie tak znowu postmodernistyczne, bo nienowy to zabieg. Z "mojego" podwórka zarówno McMurtry jak i Doctorow podobnie się bawili. Więc się nie przerażaj :-)

      Usuń
  3. Zaciekawiła mnie ta książka, odkąd tylko ukazały się informacje na jej temat. Dlatego bardzo dziękuję za tę recenzję, bo potwierdza ona moje przypuszczenia, że po lekturę warto sięgnąć. Lubię takie kolażowo-postmodernistyczne czytelnicze gierki, więc z przyjemnością zaopatrzę się w "To przez ten wiatr" (może będzie to zarazem dobra pozycja wyjściowa do zapoznania się z innymi książkami korzystającymi z westernowego sztafażu).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto, warto, a J.N. gra w te gierki bardzo inteligentnie, nie zaniedbując przy tym warstwy emocjonalnej. Mnie bardzo podeszło i to z zaskoczenia (usłyszałem o tej książce znienacka, jakoś nie zauważyłem wcześniej zapowiedzi). Co mogę polecić z innych westernowych historii to wspomniane w tekście "Rącze konie" Cormaca.

      Usuń

Prześlij komentarz