Przejdź do głównej zawartości

Między Conradem a US Navy (Herman Wouk, "Bunt na okręcie")

Bunt na okręcie, nie mając nic wspólnego z egzotyką, żaglowcami i słynnym buntem na "Bounty" (1789), jest w gruncie rzeczy książką bardzo conradowską. 


Herman Wouk, weteran II wojny światowej, akurat w zeszłą niedzielę obchodzący swoje 103. (!) urodziny, kojarzony jest u nas głównie z powieściowym kolosem - dylogią Wichry wojny + Wojna i pamięć (1971-1978). Omawiany tu Bunt na okręcie pochodzi jeszcze z początku lat 50. i był publikacją, która ugruntowała karierę początkującego wówczas pisarza. Po dwóch przemilczanych wcześniejszych książkach ta właśnie przyniosła swojemu autorowi Nagrodę Pulitzera i powszechne uznanie.

Wouk Buntem... wpisuje się w charakterystyczny dla przełomu lat 40. i 50. nurt powojennych literackich refleksji, w którym wymienia się też Młode lwy Irwina Shawa (1948), Nagich i martwych (1948) Normana Mailera oraz Stąd do wieczności (1951) i Cienką czerwoną linię (1962) Jamesa Jonesa. Wszystkie one były twórczym przekształceniem frontowych doświadczeń swoich autorów. Wouk również bogato korzysta ze świeżych doświadczeń służby na Pacyfiku, ale głównie w celu wiarygodnego oddania realiów i stosunków panujących w amerykańskiej marynarce. Sam bunt jest od początku do końca fikcyjny.

Konstrukcja powieści znacząco poszerza perspektywę, która potencjalnie mogła być ograniczona do tytułowego wydarzenia. Wouk w centrum uwagi postawił młodego chłopaka, Willie'ego Keitha, prezentując go na długo kulminacją konfliktu, jeszcze w cywilu, następnie w szkole podchorążych, a dopiero znacznie później jako podoficera na feralnym trałowcu USS "Caine". W ten sposób wprowadza czytelnika w realia marynarki niejako w ramię w ramię z naszym bohaterem, początkowo równie jak my zielonym. Jego reakcje na porządki panujący w szkole, a później na pokładowe relacje, zmieniające się wraz z dowódcami - niedowierzanie, oburzenie, rezygnacja, desperacja - łatwo nam zrozumieć, gdy zżyliśmy się już z sympatycznym, choć beztroskim Willie'em. Nie jest już obcy; jest - by tak nie bez kozery polecieć Conradem - "jednym z nas".

Bo Bunt na okręcie, nie mając nic wspólnego z egzotyką, żaglowcami i słynnym buntem na "Bounty" (1789), jest w gruncie rzeczy książką bardzo conradowską. Przyjęta perspektywa i konstrukcja przekształca opowieść o buncie w bildungsroman, którego osią jest problem rozdarcia między tchórzostwem a odwagą, zwłaszcza w kontekście wielopiętrowej - indywidualnej i instytucjonalnej - odpowiedzialności na różnych stopniach hierarchii służbowej. Pokrewieństwo Buntu... z Lordem Jimem jest wprost zasygnalizowane ustami jednego z bohaterów. Willie w toku wypadków zderza się z sytuacjami, przeciw którym instynktownie się buntuje, natomiast później będzie musiał sobie odpowiedzieć na pytanie, co w istocie było tchórzostwem, a co odpowiedzialnością - i kto w rzeczywistości wykazał się jednym i drugim. Narastająca groza okoliczności zewnętrznych (kulminacja powieści ma miejsce w czasie tajfunu "Kobra", który w grudniu 1944 roku spustoszył amerykańską 3. Flotę na Morzu Filipińskim) przyspiesza coraz bardziej gorączkowy bieg wypadków. Ocierające się o nieracjonalność decyzje kapitana Queega budzą w załodze uzasadnione obawy, podsycane przez starszego przyjaciela Williego, niespełnionego literata Toma Keefera. Keefer to najbardziej niejednoznaczna postać na pokładzie "Caine'a" - jako inteligentny i wykształcony potrafi wpłynąć na Maryka, zastępcę dowódcy, zasiewając ziarno wątpliwości odnośnie zdrowia psychicznego dowódcy. Keefer opiera się na humanistycznych wartościach, jednakże manipulując przyjaciółmi unika odpowiedzialności za działania, jakie podejmują pod jego wpływem. Zresztą  Wouk wcale nie dąży do bezwarunkowej apoteozy buntowników.

Autorska strategia polega na wyważeniu racji. Z jednej strony jawnie piętnuje absurdy panujące w marynarce wojennej, i w tym sensie Bunt na okręcie, choć nie jest dziełem antywojennym, w pewnym sensie jest powieścią antywojskową. Z drugiej jednak strony poprzez ważną postać adwokata Barneya Greenwalda podważa antysystemowe zapędy Keefera, wskazując, że armia ze swej natury składa się ze ślepych trybików wykonujących rozkazy. I to nie podobni Keeferowi wolnomyśliciele, ale właśnie tacy podporządkowany rygorowi osobnicy jak kapitan Queeg są gwarantami jej skuteczności, nawet jeśli - jak tenże Queeg - pełnią swoją rolę w sposób niedoskonały. A konieczność istnienia armii jest dla Wouka - który sam był takim jak Willie podoficerem marynarki - nie do podważenia; nie w kontekście wojny zakończonej ledwie 5 lat przed powstaniem Buntu.... A dryl i pewna bezmyślność, tak zaciekle piętnowana przez Keefera, jest niezbywalną częścią tego mechanizmu. I o ile Wouk świadomie pozostawia otwarte pytania o sens i granice wojskowego rygoru, podważa jego przesadność, to mimo wszystko uświadamia, że bez drobnych wojskowych trybików, nawet dalekich od doskonałości, na świecie zwyciężyłoby imperium zła. Mimo tej konkluzji zarzuty wobec organizacji armii sformułowane są na tyle dobitnie i przekonująco, że trudno wyrzucić je z pamięci. Skądinąd przy ekranizacji powieści w 1954 r., z uwagi na wymagany udział marynarki wojennej, ostrze antywojskowej krytyki zostało mocno stępione.

Bunt na okręcie to triumf doskonałego pisarskiego rzemiosła - napisana niemalże od linijki klasyczna opowieść, z niespiesznie choć nieubłaganie narastającym napięciem, odpowiednio rozbudowaną i wykorzystaną warstwą obyczajową (warto zwrócić uwagę na wykorzystanie wątku romansu Williego jako probierza jego dojrzałości, odpowiedzialności i samodzielności). To pisarstwo pozbawione fajerwerków stylistycznych, zaburzeń chronologii, zmian perspektywy. Ale ta przywodząca na myśl pisarstwo Johna Steinbecka powściągliwość stylu owocuje gawędziarską potoczystością narracji i psychologiczną solidnością. I ostatecznie, dzięki przemyślanej strukturze i umieszczeniu wszystkich elementów fabuły - postaci, wątków, konfliktów i kulminacji - dokładnie tam, gdzie być powinny, daje jedną z najlepszych powieści nagrodzonych Pulitzerem. Trochę niesłusznie pozostającą w cieniu wspomnianych na początku słynnych rówieśniczek autorstwa Jamesa Jonesa czy Normana Mailera, którym nie ustępuje jakością literacką.

Ode mnie: 5,5/6


Herman Wouk, Bunt na okręcie (The Caine Mutiny) ; tłum. Tadeusz Borysiewicz. Warszawa : Agencja Wydawnicza Petra, 1991.


Komentarze

  1. Rzetelna, gruntowna recenzja. Dlaczego dopiero teraz natrafiłem na Twego bloga? Być może dlatego, że sam wskrzesiłem Imperium Lektur. Będę tutaj systematycznie zaglądać, obiecuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna recka. A książkę kiedyś wziąłem w antykwariacie za grosze, zdziwiło mnie, że za Pulitzera tak tanio i leży sobie tak beztrosko, więc nawet się nie zastanawiałem. Nie przeczytałem do dziś, ale podsyciłeś apetyt. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmmm... Skojarzenie może nieco odległe, ale czy tutejszy Queeg to nie nawiązanie do Queequega od Melville'a?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, na to nie wpadłem. Ale w sumie nie wiem...

      Usuń

Prześlij komentarz