Przejdź do głównej zawartości

Lloyd Hopkins na tropie (James Ellroy, "Noce krwi")

Policjant szuka seryjnego mordercy, a pisarz - swojego głosu i epoki. 




Pomiędzy Tajną sprawą, czyli swoją drugą powieścią, a Śmiercią w podróży, James Ellroy powołał do życia Lloyda Hopkinsa, gliniarza z Miasta Aniołów obdarzonego niezwykle przenikliwym umysłem i szeregiem zachowań na granicy normy (nałogowa niewierność, fobia antymuzyczna). Trylogia o Hopkinsie jest jedynym w dorobku Ellroya cyklem kryminałów współczesnych. Jedynie podwójny prolog (dotyczący zarówno policjanta jak i późniejszego przestępcy) cofa się do lat 60., ale zasadnicze fabuły rozgrywają się w latach 80., mniej więcej w czasie ich powstawania. W pierwszej z nich nietrudno dostrzec typowy dla autora Tajemnic Los Angeles element w postaci kobiet-ofiar. To oczywiście echo tragicznej śmierci matki pisarza, której zgon naznaczył go ciężką traumą już w wieku dziecięcym. Pisarz szukał ujścia swoich obsesji przez lata, dając im wyraz w powieściach (na czele ze sztandarową Czarną Dalią) i prowadząc prywatne śledztwo (później opisane w Cieniach mojego życia). Także powieściowy sprawca w Nocach krwi, seryjny morderca, to figura niejednokrotnie powracająca w powieściach Ellroya. Czuje się tu inspirację głośną w późnych latach 60. sprawą Zodiaka (zainteresowanych odsyłam do znakomitego filmu Davida Finchera) i próbę podjęcia dialogu z napisanym ledwie trzy lata wcześniej Czerwonym smokiem Thomasa Harrisa. Ellroy wykorzystuje podobne elementy co starszy kolega po piórze - napięcia pomiędzy sprawcą, policjantem i kolejną potencjalną ofiarą - jednak jego wersja jest bardziej przyziemna, w większym stopniu oparta na traumie i namiętnościach późniejszego zbrodniarza, niż na wypaczonej fascynacji sztuką, jak u Harrisa. Niemniej trudno oprzeć się wrażeniu trudnej do zniesienia schematyczności: układanka Ellroya niczym nie zaskakuje, a co gorsza - wieloma rozwiązaniami irytuje przez brak odpowiedniego umotywowania (np. nonsensownym odsunięciem Hopkinsa od śledztwa). Niestety wiele - zbyt wiele - elementów wydaje się być wprowadzonych wprost z gatunkowych szablonów, a nie wypełnia ich ani mięsista treść ani skondensowany styl charakterystyczne dla późniejszych powieści autora Białej gorączki. Nie jest to jeszcze "cesarz kryminału", a co najwyżej szukający swojego głosu i epoki (odnajdzie je dopiero później w nerwowym stacatto i czasach tuż-powojennych) obiecujący trzydziestokilkulatek z trzema powieściami na koncie.

Ode mnie: 4,0 / 6


James Ellroy, Noce krwi (Blood on the Moon); przeł. Robert P. Lipski. Toruń: C&T, 2006.



Komentarze